Półwysep Helski jest nazywany przez niektórych końcem (lub jak kto woli – początkiem) Polski. Kiedy byłam mała – wakacje spędzaliśmy we Władysławowie, a wycieczka na Hel choć raz na dwa lata była obowiązkowym punktem programu. Rodzicom morze kojarzyło się ze smażoną rybką, z cudnymi zachodami słońca, spacerami po plaży, złotym piaskiem i falami, których w jeziorze nie doświadczysz. Dla mnie bliskość morza oznaczała ogromną piaskownicę. Niestety dla moich staruszków – zabawy w piasku uwielbiałam miłością nieskończoną. Jeśli już w końcu udaliśmy się na plażę – spędzaliśmy tu czas od rana do wieczora z przerwami na jedzenie.
Teraz, jeżdżąc tu z Filipem i Lilką – organizujemy sobie wycieczki nad Bałtykiem nieco inaczej, ale jednak cały czas poznając bardziej „sielską” część historii, związaną głównie z rybakami. Nie ukrywam, że zaniedbujemy część z militariami, czy wojskiem i choć moja lista na Półwyspie Helskim początkowo była napęczniała od takich perełek – w rezultacie nic z tego zwiedzania nie wyszło. Weszliśmy do jednego z takich punktów (część odwiedziliśmy jeszcze za czasów licealnych) i głupio przyznać, ale najbardziej zainteresowały nas rybki.
Jeśli masz chęć na poznanie Helu od tej strony – to musisz wiedzieć, że jeszcze do 1995 roku przed wjazdem na Hel znajdował się szlaban, którego pilnował żołnierz. Hel bowiem stanowił ważny ośrodek wojskowy, a aby tu wjechać i wyjechać należało okazać przepustkę. Turyści nie byli tu zbyt mile widziani.
Hel jak Atlantyda
W latach 30 podczas budowy portu wojennego, odkryto tu ruiny świątyni ze Starego Helu, czyli dawnej bardzo bogatej osady powstałej w co najmniej IX wieku. Mieszkańcy Starego Helu utrzymywali się z połowu śledzi, które skupowali od nich kupcy gdańscy. Wynajmowali oni helskich rybaków na początku sezonu i dawali wynagrodzenie za ustaloną ilość złowionych ryb. Jeśli rybacy złowili mniej – wynagrodzenia nie dostawali.
Populacja śledzi w tym regionie konsekwentnie zaczęła zanikać albo przeniosła się w inne miejsce, a ludzie zaczęli osiedlać się kawałek dalej, z dala od kupców, którzy wymagali od nich coraz więcej i więcej. W 1572 miasto strawił potężny pożar, a później dodatkowo stopniowo pochłonęło je morze. Odkrycie z budowy portu mogło się okazać przełomem, ale przez napięte prace przed zbliżającą się wojną – archeologom nie pozwolono gościć tu zbyt długo – przerwano badania i szybko dokończono budowę. Dziś usłyszeć można opowiadania o wyławianych kościach (prawdopodobnie z dawnego cmentarza), legendy o gniewie Boga, który zatopił miasto i że tereny Starego Helu należą do wojska i niestety badania podwodnego miasta rodem z Atlantydy są obecnie niemożliwe.
Jednak miasto otoczone wodą z trzech stron skrywa także inne perełki, które warto zobaczyć, będąc tu choćby na chwilę! Sama Hel bardzo lubię i uważam, że trzeba odwiedzić go chociaż raz w życiu.
Hel Atrakcje
Fokarium/Stacja Morska Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego
ul. Morska 2 Hel
www.fokarium.pl
Być na Helu i nigdy nie odwiedzić fokarium to jak być w Częstochowie i nie zobaczyć Jasnej Góry. No trzeba!
Zadaniem Fokarium jest ochrona i odtworzenie populacji fok szarych w rejonie południowego Bałtyku. Dawno temu foki były licznymi mieszkańcami Zatoki Gdańskiej, ale niestety zostały wytrzebione na futra, mięso, a i sami rybacy traktują je jako konkurenta w walce o połów. Problem jest trudny, bo drapieżniki okazują się na tyle inteligentne, że wyjadają ryby wprost z sieci.
Mimo że rybakom przysługują odszkodowania – co chwila w prasie pojawiają się tytuły mówiące o tym, że kolejna foka została odnaleziona z przywiązanymi do ciała cegłami, z rozprutym brzuchem, bądź ogłuszona w głowę. Do tego dochodzi problem przyłowów (śmierci w sieciach rybackich), duże zanieczyszczenie Bałtyku i niekontrolowany rozwój turystyki, przez co foki nie mają zacisznych miejsc na odchowanie młodych, czy odpoczynek.
Fokarium nie jest cyrkiem, czy czymś w rodzaju zoo – foki przechodzą tu rehabilitację. Ich pobyt tutaj jest traktowany jako przystanek, a celem wolontariuszy jest zbliżenie warunków w fokarium do tych naturalnych. Woda jest mętna (pobierana bezpośrednio z Zatoki Puckiej), kafelki nie są błękitne, a trening jest ograniczony do możliwości wykonywania zabiegów medycznych. Jeśli oczekujesz więc, że zobaczysz spektakl znany z filmów Uwolnić Orkę, czy coś w tym stylu – będziesz mocno zawiedziony. My za każdym razem pobytu na Helu odwiedzamy to miejsce, aby po prostu przekazać cegiełkę i chyba w takich kategoriach trzeba to traktować.
Aby wejść do środka, należy mieć ze sobą monety, jednak bez problemu banknoty rozmienisz przy bramce. Jako że „wszyscy” odwiedzają fokarium – najlepiej zjawić się tu zaraz po otwarciu, aby uniknąć stania w długiej kolejce.
W Fokarium toalety nie ma, do oglądania są dwa baseny z foczkami, pokaz karmienia, a za opłatą 1 zł możesz odwiedzić muzeum znajdujące się na jego terenie. Z licznych plansz dowiesz się co nieco o fokach, zobaczysz co „zgubili” turyści w basenach i 697 sztuk monet, które wyciągnięto z żołądka Krysi w 2001 roku. Brutalne, ale widocznie potrzebne.
Jeśli chcesz pomóc ssakom, a nie uśmiecha ci się stać w kolejce – możesz też podejść do sklepiku nieopodal Fokarium, w którym możesz zakupić gadżety, z których dochód idzie na pomoc zwierzętom. Na terenie fokarium ustawione też są skarbonki grawitacyjne, gdzie moneta kręci się i kręci, zanim wpadnie do środka. Rozmieniarki banknotów znajdziesz bez problemu.
Dom morświna
ul. Portowa 4, Hel
www.morswin.pl
Dom Morświna to siostrzany budynek Fokarium. Jest położony tuż obok, a dojdziemy do niego drewnianą kładką. Już z daleka zobaczyć tu można instalację artystyczną ryby utworzonej z plastikowych butelek i „papierowego” morświna. Ryba powstała w 2015 roku z okazji Dnia Ryby organizowanego przez Klub Gaja, a do jej stworzenia mógł się przyczynić każdy, kto przyniósł z domu czystą butelkę.
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale ponoć ze wszystkich śmieci wyrzuconych do morza, tylko 15% znajduje się przy jego brzegach, a reszta osiada na jego dnie. Rozwalony przez fale plastik, prędzej czy później zamienia się w drobny pył, który jest zjadany przez ryby, ptaki i inne zwierzęta morskie, a w rezultacie także przez ludzi. Instalacja pokazuje przesłanie profesora Krzysztofa Skóry (dzięki jego inicjatywie powstała Stacja Morska Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego): „Jakie rzeki, takie morze” i ma przypominać o roli ryb w ekosystemie Bałtyku.
Morświn, o którym opowiada Dom Morświna – to urocze zwierzątko mieszkające w Morzu Bałtyckim. Jest to krewny delfina, mocno zagrożony wyginięciem, mówi się, że jest to około 450 osobników w całym (!) Bałtyku. W domku przypominającym wyglądem rybacki możemy bliżej zapoznać się z tym drapieżnikiem. Z licznych plansz można wyczytać, że jest to bardzo płochliwe stworzonko, które porusza się za pomocą echolokacji i podobnie jak foka – najczęściej ginie w sieciach rybackich.
Dom morświna jest wstępem do budowy Morświnarium, które będzie miało na celu pozyskiwanie informacji na temat morświnów, ich skuteczniejszą ochronę i edukację ludzi. Warto odwiedzić, jeśli będziesz miał chwilę.
Muzeum Rybołówstwa
ul. Bulwar Nadmorski 2, Hel
www.nmm.pl
Nieopodal Fokarium (zresztą na Helu wszystko jest blisko) znajduje się dość niecodzienny budynek, do którego warto zajrzeć. Jeśli nie jesteś zainteresowany dewocjonaliami czy turystyką sakralną bardzo łatwo go pominąć. To za sprawą tego, iż Muzeum Rybołówstwa na swoje potrzeby zaadaptowało dawny kościół ewangelicki.
Być może hasło „Muzeum Rybołówstwa” nie brzmi dla ciebie strasznie ciekawie, bo co może być ekscytującego no… w łowieniu ryb? Sama, gdy tak o tym myślę, zawsze przed oczami wizualizuje mi się grubszy facet, w średnim wieku, w rybaczkach i gumofilcach, który od rana do wieczora moczy kijek w okolicznym stawie.
Jednak po wejściu do środka, szybko można przekonać się, że prócz amatorów łowiectwa, którzy odnajdą się tu jak ryba w wodzie (hehe), muzeum jest przygotowane także na potrzeby młodszych turystów. Wśród wielu plansz, rekonstrukcji łodzi (czy nawet budynków), dowiemy się – co łowiono i jak łowiono. Obejrzeć tu można sprzęty rybackie, sieci, łodzie, a nawet sposoby przechowywania połowu.
Młodszych na pewno przyciągną interaktywne atrakcje. Chcesz przeżyć sztorm na łodzi? Wsiadaj do symulatora, wciśnij odpowiedni przycisk i sprawdź, czy się nie boisz. Chcesz sprawdzić próbę sił i wyciągnąć sieć pełną ryb? Łap za sznur, ustaw poziom trudności i ciągnij! Do tego obowiązkowe puzzle czy inne gry na dużych wyświetlaczach.
Muzeum Rybołówstwa ma kilka poziomów, a niewątpliwie dużą jego zaletą jest fantastyczny punkt widokowy usytuowany w dawnej dzwonnicy. Rozpościera się stąd urokliwy widok na port, miasto i zatokę. Nawet jeśli nie jesteś fanem zwiedzania – przyjdź tutaj koniecznie, by nacieszyć się panoramą. Widok stąd jest zdecydowanie ładniejszy niż z latarni morskiej. Zwiedzanie powinno ci zająć około 30-40 minut, a cena nie jest odstraszająca. W sam raz na niewielki przystanek między smażoną rybką a gofrem z bitą śmietaną.
Port morski
ul. Portowa, Hel
Z portu morskiego w Helu można udać się do Trójmiasta lub wybrać wycieczkę którymś ze statków włącznie z kutrem rybackim. Port prężnie działa, a spacerując niedaleko – można dostrzec kręcących się w okolicy pracowników i przybijające do brzegu statki. Same zabudowania to raczej typowo przemysłowe obiekty – hale, magazyny i kontenery. Jednak chcąc czy nie – trzeba go minąć, by dotrzeć do latarni morskiej. Warto się tu zatrzymać dla kilku zdjęć.
Latarnia morska
84-150, Hel
Latarnie morskie to widoczki, których nad naszym morzem nie brakuje. Powiem uczciwie, że helska nie jest jakaś super, bo oglądać świat można jedynie przez szyby, a i to głównie lasy. My jednak podjęliśmy się wzywania zdobycia Odznaki Turystycznej Miłośnika Latarń Morskich. W latarni za 10 zł zakupić można „paszport”, w którym zdobywa się odznaki z trzynastu polskich latarń morskich i trzech zagranicznych. Wymienić to można na odznakę i satysfakcję. Jeśli zależy ci na widoku to zdecydowanie lepiej odwiedzić Muzeum Rybołówstwa. Jednak jeśli tak jak my zwiedzasz wszystkie takie punkty – to nie masz wyboru. 😉
Jeśli będziesz szedł pieszo, latarnia może wydawać się dość daleko położona od centrum miasteczka, ale wszędzie w okolicy są dostępne meleksy. Jeśli nie masz kondycji, za drobną opłatą odstawią cię pod Fokarium.
Idź do Helu!
O Helu głośno było szczególnie przed wakacjami, gdy skrajnie katolicka prasa odkryła, że na półwysep można dojechać autobusem HEL 666. Nie wiem, czy to przypadek, czy świadoma gra słów samorządu, ale odniosłam wrażenie, że miejscowych strasznie to bawi. Często na wspomnianych meleksach zauważyć można numery, czy tabliczki nawiązujące do tego i tak można przejechać się autkiem o nazwie „GoHel”.
Nie ma co ukrywać, że Hel to chyba jedyna miejscowość w Polsce, do której przyjeżdża się świadomie. Nie da się też tutaj za bardzo zgubić, bo de facto można jechać tylko w przód i w tył. W niektórych miejscach, gdy rozprostuje się ręce – można jedną rękę moczyć w zatoce, a drugą w morzu. Oczywiście żartuję, ale jeśli jeszcze tutaj nie byłeś – wpadnij koniecznie, nawet po sezonie. Warto dla ładnych widoków i faktu, że to koniec Polski. A atrakcje Helu? Zaliczysz przy okazji!
Osobiście też bardzo lubię Hel, który odwiedziłem dziś. Zawsze urządzam sobie wyprawę rowerową do Helu jak tylko jestem na wschodniej części Bałtyku. W tekście zdecydowanie zabrakło mi części militarnej czyli choćby Muzeum Obrony Wybrzeża.
Co najbardziej z części militarnej zapadło ci w pamięć?
Nie wiem czy nie lubisz Helu ale jeśli jest to oficjalnie początek Polski to nie bardzo rozumiem dlaczego nazywasz go jego końcem?
Co do Domu Morświna to jest on zamknięty do odwołania- już od blisko 2óch lat (obecnie 2023), także Morświniarnia nie wiadomo czy w ogóle powstanie.
Jak najbardziej lubię Hel. W 2007 roku na Helu powstał obelisk symbolizujący, że tu jest początek Polski. Jednak jeśli jedzie się z drugiego końca kraju to jest to tak daleko, że jest to bardziej „koniec” Polski. 😉 Dziękuję za wskazówkę – mam ten tekst na tapecie do aktualizacji, ale dopiero bliżej września