Ogólnopolska mobilizacja w postaci izolacji społeczeństwa to wiele, często trudnych do zaakceptowania wyrzeczeń. Dla wielu to praca z domu, zagrożenia związane z utratą pracy, recesja gospodarcza czy zniszczonych wiele planów w przód.
Dla nas też był to szok
Dość powiedzieć, że w chwili, gdy piszę te słowa, mieliśmy zaplanowany wyjazd do pięknej i słonecznej Florencji. A zaraz potem kilka kolejnych, gdyż w marcu zwyczajowo rozpoczyna się nasz sezon, w ramach którego dzielimy się z wami naszymi odkryciami ciekawych i niecodziennych miejsc. W ramach akcji #zostańwdomu postanowiliśmy jednak wstrzymać się z promowaniem jakichkolwiek miejsc.
Pierwsze dni izolacji totalnej, spędzając je z dzieckiem, pracując z domu i ograniczając wyjścia do niezbędnego minimum, są z pewnością organizacyjnym wyzwaniem. Chcąc nie chcąc, domowy bunkier trzeba jednak czasem opuścić, chociażby w celu uzupełnienia zapasów chleba, makaronu, mydła i papieru.
W naszym przypadku robimy wszystko, by maksymalnie ograniczyć wpływ pandemii na nasze życie. Lilka codziennie przerabia materiał szkolny, my pracujemy do 16, a po południu robimy dokładnie to, co do tej pory. Jedyne, co uległo zmianie to częstotliwość wyjść. Od momentu ogłoszenia domowej izolacji jedyną osobą chodzącą do miejsc publicznych (sklep spożywczy, piekarnia oraz warzywniak) jestem ja, a i to ograniczyliśmy do 1 dnia w tygodniu. Dziewczyny wychodzą ze mną na spacer tylko w sobotę i w niedzielę do pobliskiego lasu. Aby jednak uniknąć potencjalnych spotkań z innymi ludźmi, wychodzimy tam o godzinie 7 rano, gdy większość mieszkańców jeszcze śpi. Sądziłem, że jestem przygotowany na każdą ewentualność, ale ostatnia wyprawa po zapasy sprawiła, że zwątpiłem.
Jak z filmu katastroficznego
Nie należę do ludzi, którzy popadają w przesadną panikę, a do koronawirusa starałem się podejść wyłącznie zdroworozsądkowo. Nie wykonywać wyolbrzymionych ruchów, zachować spokój, zadbać w pierwszej kolejności o bezpieczeństwo swoje i rodziny. W efekcie wytworzyła nam się w domu trochę taka bańka, która skutecznie izolowała nas od świata zewnętrznego. Owszem, czytamy doniesienia z sieci o tym, jak postępuje rozwój pandemii, a także jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym z bliskimi.
Wyjście jednak do sklepu sprawiło, że mój spokój ducha został zdmuchnięty niczym pyłek na wietrze. Dzień, w którym muszę uzupełnić zapasy, wyszedłem do sklepu parę minut przed godziną 7, by uniknąć największego ruchu. Spodziewając się, że zakupów będzie ciut więcej, podjechałem autem pod większy sklep. Już w trakcie opuszczania auta zauważyłem ludzi spacerujących w maseczkach ochronnych oraz rękawicach. Jednak w samym sklepie czułem się niczym trędowaty. Byłem jednym z trzech klientów, którzy nie mieli takiego ekwipunku na sobie. Wygląda, jakby dziś obowiązywał swoisty dress code w sklepach. Brak maseczki oraz rękawiczek implikowało kolejne dziwne zdarzenia. Np. gdy wszedłem do alejki z przyprawami, kobieta na mój widok uciekła i wróciła tam, dopiero gdy wziąłem to, czego faktycznie potrzebowałem.
Sam sklep jest bardzo dobrze przygotowany do panujących warunków. Kasjerzy znajdują się za sporej wielkości taflą pleksiglasu, a na podłodze wytyczone są strefy, których klient nie powinien przekraczać. Na wejściu i wyjściu do dyspozycji dozowniki z płynem do dezynfekcji. No cud, miód i orzeszki. Co jednak z tego, gdy kasjerki obsługują klientów, jakby ci byli największym złem? Niedbałe przerzucanie produktów, spoglądanie z pogardą na klienta i odburknięcie na serdeczne powitanie.
Taka wyprawa przypomina trochę filmy katastroficzne lub takie o zombie. Z tą tylko różnicą, że tam na pierwszy rzut oka widać, kto potencjalnie jest twoim zagrożeniem. Zombie jest… martwe, zakrwawione, porusza się dziwnie. W świecie realnym jest gorzej – nie masz pojęcia, czy osoba stojąca w kolejce do kasy obok ciebie jest osobą zdrową, czy chorą. Dowiesz się tego za parę dni.
Poszukiwanie winnych
Ciężka atmosfera w sklepach, w których każdego przychodzącego traktuje się jak wroga, zdrajcę narodu to tylko część problemu. Druga część to ci, którzy zostają w domach, ale szukają winnych. Internet przepełniony jest wyrazami oburzenia, zrezygnowania czy rozgoryczenia, że oto dzieci w domu zmieniają wszystko. Do tej pory była cisza, spokój, błoga radość. Nasi potomkowie zaś to takie małe demony, które destabilizują wszystko – oczekują uwagi lub – o zgrozo – wspólnych zajęć! Przed zarazą ludzie narzekali, że nie mają na nic czasu. Dostaliśmy go dziś więc w nadmiarze i można go wykorzystać na poprawienie więzi rodzinnych, popracowanie nad rozwojem osobistym czy choćby nadrobienie wszelkich zaległości, jakie przez lata się nawarstwiły. Prawda jest taka, że jeżeli ludzie nie potrafili się zorganizować w spokojnych czasach, w momencie zarazy też będą mieli z tym problem. Kłopot w tym, że najtrudniej jest się do tego przyznać przed sobą. Winne jest więc dziecko siedzące w domu, winna jest nauczycielka, która podesłała lekcje do odrobienia. Winny jest sąsiad, który poszedł do sklepu. Winna jest restauracja, która akurat nie ma w swojej ofercie opcji dowozu jedzenia do domu. Wszyscy są winni, tylko nie my.
To rozlewa się coraz bardziej. Nie można wrzucić do internetu zabawnego zdjęcia na temat choroby – bo zostaniesz zjedzony żywcem. Nie można opublikować zdjęcia z wakacji – bo nie wolno zachęcać do wychodzenia z domu. Oczekiwanie jest, by uczestniczyć w wyścigu na szerowanie tylko złych, dołujących informacji dotyczących wirusa.
Zachowajmy w sobie ludzi
Koronawirus to nie żarty. Jest niebezpieczny i zagraża bezpieczeństwu praktycznie każdemu z nas. Zostań w domu, jeżeli wyjście z niego nie jest niezbędne do przeżycia. Ogranicz zakupy do jednej, dwóch wizyt w sklepie w tygodniu. Chciałbym jednak, by przy tym wszystkim zachować w sobie pierwiastek człowieczeństwa. Nie musimy być dla siebie źli, tworzyć niepotrzebnych uprzedzeń i traktować ludzi z góry. Do codziennych zadań dorzućmy trochę życzliwości, radości. Dzięki temu wszystkim będzie łatwiej, bo nutka optymizmu każdemu jest teraz bardziej potrzebna niż kiedykolwiek wcześniej.
A co robić z izolacją domową? Zachęcam jednak, by zgasić telewizor, konsolę i telefon i spróbować wykorzystać ten czas, by poznać lepiej siebie i swoje dzieci. Zawsze zasłaniamy się tym, że na wszystko brakuje nam czasu. Nie musisz teraz sprzątać piekarnika, myć szafy czy polerować okien. To doskonała okazja, by zagrać w grę planszową z dziećmi, skleić model samolotu czy poukładać puzzle. Cokolwiek by to nie było – spraw, by był to wspólny, radośnie spędzony czas. A nawet nie zauważysz, jak kwarantanna minie i będziecie ją po latach wspominać jako paradoksalnie dobry, może i przełomowy moment dla waszych relacji rodzinnych!
Dodaj komentarz