Nie palę, ale zrobiło sie zwarcie, przez co nie można podpiąć samochodowej ładowarki, co by się czasem przydało. Oczywiście miało być „zaraz” ale zeszło się już dwa miesiące, a obiecałem, że zrobię to przed wyjazdem do Poznania. Jedyne słowo, jakie mi teraz brzmiało w głowie to:
KURDE.
No wyjazd miał być jutro w godzinach wieczornych. Wahałem się przez chwilę, ale krótką, bo droga miała być długa (jeśli wiesz, o co mi chodzi). A jak obiecałem, to przecież zrobię, nie? W ciągu dnia i tak nie miałbym czasu. Założyłem czapkę Sebiksa, bez kurtki, żeby nie krępowała ruchów i jakiś dresik co by nie zmarznąć, no i idę do tego samochodu z narzędziami. Kiedyś już wymieniałem ten element, więc liczyłem, że zejdzie mi tak z 30-40 minut, zanim położę się do łóżeczka.
Siedzę w tym samochodzie z dobre 10 minut, probując rozkręcić przedni panel, bo jakiś geniusz wymyślił, że zapalniczkę wymienia się przez zdjęcie połowy przodu. Coś się jednak zacięło, więc ciągnę za radio i czekam, aż wyskoczy z „całą resztą”. Szyba już zaparowała, zimno mi trochę, ale widzę, że idzie jakiś koleś z psem.
Idzie wolno i się gapi. A może mi się wydawało. Wzruszyłem ramionami i ciągnę za to głupie radio dalej. Nie minęła dłuższa chwila, gdzie trochę nakląłem i nagle patrzę w zaszronionym lusterku, a tu na „moją” uliczkę wtacza się samochód. Panowie podjeżdżają, otwierają szybkę i mówią z wyczuwalną przekorą w głosie:
-Pomóc Panu?
-Nie dziękuję, poradzę sobie – powiedzialem bezwiednie, bo panel właśnie wyskoczył. Spojrzałem na moich nowych przyjaciół. Policja. Yhy.
Patrzą przez chwilę jak właśnie rozwaliłem pół samochodu i kulturalnie kontynuują:
-Proszę natychmiast opuścić pojazd.
No to wyszedłem, a miny mieli dziwne, co się zresztą nie dziwię, bo wyglądałem jak kretyn. Pewnie z ich perspektywy nie tylko wyglądałem, bo już stali obok:
-Co Pan tu robi?
-Naprawiam auto.
-O tej porze?
-No bo zapomniałem, a żona już dawno mnie prosiła!
-Wyciągając radio?
-Nie wyciągałem radia, tylko naprawiam zapalniczkę.
-A to? – pokazuje na kable na wierzchu.
Dotarła do mnie absurdalność sytuacji, więc się śmiać zacząłem.
I nie mogłem przestać. A oni tak stoją z poważnymi minami, więc jeszcze bardziej się śmiałem. No ale w końcu wyjąkuję:
-A tam się tak dziwnie demontuje pół samochodu, żeby zmienić jeden element.
-A czemu nie zrobił Pan tego rano???
-Bo jutro jadę do Poznania i mi potrzebna ładowarka.
-Dobrze to poproszę dokumenty pojazdu.
-Nie mam przy sobie, bo nie pomyślałem, żeby wziąć ze sobą. Ale ja tu mieszkam – pokazuję na dom, w którym wszystkie światła pogaszone. Zresztą wszystko, wszędzie jest pogaszone, bo chyba wszyscy śpią. (A może nie, skoro wysłali na mnie patrol. W sumie dobrze – niech reagują).
No ale kazali mi przynieść te dokumenty i widzę, że tak trochę mi wierzą, ale chyba bardziej nie. Postanowili mnie odprowadzić do domu po dowód. No to mówię, że nie będę zapalał światła, żeby żony i dziecka nie pobudzić, bo się wkurzy (i wystraszy). Ten, co poszedł ze mną – zgodził się, ale stanął w drzwiach, a ja szukam tego dowodu. Udało mi się w końcu znaleźć i dopiero wtedy tak jakoś normalniej i luźniej się zrobiło. Poszliśmy do samochodu, a Panowie powiedzieli, że mieli na mnie już dwa zgłoszenia, dane pojazdu też już mieli w bazie i chyba sąsiedzi się martwią, więc lepiej, żebym szybko skończył, bo inaczej wróżą mi kolejne patrole. Pośmialiśmy się chwilę, że takiej dziwnej akcji to dawno nie mieli i się pożegnaliśmy. Było już po 4:00, no to wymieniam szybko zapalniczkę i… nie działa.
Poszedłem do domu i stwierdziłem, że nic nie będę rano mówił Klaudynie, bo pomyślałem, że w taki absurd to ona nie uwierzy. I chyba muszę wymyślić inny (lepszy) powód, czemu tego nie naprawiłem.
Ps1. Tak to prawda.
Ps2. A drugi patrol i tak sprawdzał rano, czy samochód nadal stoi. Chyba jednak nie dowierzali w mój geniusz 😉
Dodaj komentarz