Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz pracowałem na komputerze stacjonarnym. Było to długie lata temu w przypadku pracy domowej i przynajmniej z 10 lat w karierze zawodowej. Komputer desktopowy kojarzy mi się z wielką, ciężką maszyną, która w dodatku jest dość hałaśliwa. Są od tego oczywiście wyjątki, ale kierunek, w którym poszły komputery stacjonarne – w dużej mierze mi nie odpowiada. Producenci skupiają się na uzbrajaniu części lub całych konstrukcji o świecidełka, przez co pod biurkiem znajduje się istna choinka, która nie tylko świeci, ale też w absurdalnym stopniu pożera prąd.
Wpływ na to postrzeganie miał zakup konsoli
Gdy zakupiłem swoją pierwszą konsolę, odkryłem, że naprawdę można inaczej – jedna konstrukcja, która starcza na wiele lat, a producenci gier udowadniali, że nawet na 5-7-letniej konsoli potrafią stworzyć ślicznie wyglądające gry. Nigdy nie miałem przesadnego hopla na punkcie grafiki, stąd utwierdziło mnie to w przekonaniu, że pogoń za pikselami i fps’ami jest błędna. Od tamtej pory towarzyszy mi tandem konsola+laptop.
Ale i w przypadku przenośnych konstrukcji moje wymagania zaczęły rosnąć. Nie chodzi o moc obliczeniową, ale komfort użytkowania i tego, jak sobie radzi w warunkach bojowych. Na przestrzeni lat w moje ręce wpadały konstrukcje od HP, Della, Asusa, Acera, a teraz także Lenovo.
Lenovo IdeaPad S540 pierwsze wrażenia
Lenovo to obok Asusa marka, z którą mam w zasadzie wyłącznie dobre skojarzenia. Nie zdarzyło mi się jeszcze, by ich konstrukcja w jakiś sposób mnie zawiodła – stąd do testu IdeaPada S540 podszedłem ze spokojem. Ja i komputer, z którym spędziłem 3 tygodnie. Zdecydowanie, w takim okresie można się już wzajemnie poznać i ocenić.
W pudełku na próżno szukać czegokolwiek poza zasilaczem i samym komputerem. Ten jednak robi kolosalnie dobre pierwsze wrażenie. Wyciągając go z pudełka – ma się wrażenie, że jest naprawdę lekki, cienki i wykonany z dobrych materiałów. Zastosowany materiał to szczotkowane aluminium, które przypadnie do gustu nawet najbardziej wybrednym użytkownikom. Jest przyjemny w dotyku, trochę chłodny i matowy. Biorąc go w dłonie, nie miałem obaw o jego wypuszczenie.
Konstrukcja jest sztywna, a spasowanie elementów stoi na bardzo wysokim poziomie. I do tego waży raptem 1,5 kg. Chociaż ten aspekt wydaje się problemem marginalnym, dla mnie ma naprawdę wielkie znaczenie. Przy ilości naszych podróży, poruszania się z miejsca na miejsce – każde zmniejszenie wagi jest dla mnie istotne.
Klawiatura i touchpad
Złożony laptop ma raptem 16 mm grubości, co czyni go naprawdę cienkim. Pokrywa otwiera się aż o 180 stopni, pozwalając całą konstrukcję położyć zupełnie płasko na stole – co jest przydatne, gdy chcemy pokazać coś na ekranie w szerszym kręgu znajomych. Wrażenie robi też 14″ ekran, który osłonięty jest cienkimi ramkami i sporych rozmiarów touchpad. Pierwsze zastrzeżenie, jakie w zasadzie miałem – to brak mojej ulubionej wręcz funkcji – aktywnego podświetlenie klawiatury. Można oczywiście podświetlenie włączyć korzystając z klawisza FN+spacja, wówczas jest ona podświetlona cały czas lub cały czas zgaszona. Szkoda, bo wydaje mi się, że aktywne podświetlenie jest wygodniejsze i bardziej energooszczędne.
Warte odnotowania jest też dodatkowe podświetlenie przycisku Caps-Lock oraz… brak przycisków funkcyjnych od F1-F12 (można je wywołać kombinacją FN+odpowiedni klawisz numeryczny) oraz całej części numerycznej klawiatury. Klawiatura jednak jest bardzo przyjemna i szybko się człowiek do niej przyzwyczaja. Znacznie trudniej było mi przyzwyczaić się do touchpada, który ze względu na swoje rozmiary, często dotykany był niechcący.
W komputerze prócz tego znajdziemy jeszcze czytnik linii papilarnych zgodny z Windows Hello, przycisk zasilania i dwa głośniki po bokach klawiatury.
Porty w komputerze? Standard
Jestem szalenie rozczarowany, że Lenovo cały czas korzysta z własnościowego złącza do ładowania komputera. W dobie, gdy ekologia jest tematem wyniesionym na sztandary wielu firm, powinni już dawno sobie to odpuścić i zastosować popularną ładowarkę USB-C. Nie ukrywam, że to nie tylko jest bardziej ekologiczne (ot, nie trzeba kupować dodatkowych kabli), ale też zdecydowanie bardziej praktyczne. Dla mnie jako podróżnika, noszenie dodatkowych zasilaczy i kabli to zawsze kłopot. Zdecydowanie wolę zasilanie po porcie USB-C, gdyż do plecaka mogę wrzucić jedną ładowarkę do telefonu i laptopa. Ułatwia to też pracę z samochodu, gdy mogę zmniejszyć tempo rozładowania baterii, podłączając komputer pod gniazdko do zapalniczki.
Prócz portu zasilania, w obudowie odnajdziemy jeszcze USB 3.1 typu A i czytnik kart pamięci z prawej strony oraz gniazdo HDMI 1.4b i USB typu C, a także złącze słuchawkowo-mikrofonowe z lewej strony. Jest to więc typowy, standardowy zestaw dla tego typu konstrukcji – nie ma tu niczego specjalnego na plus ani na minus (wyłączając port zasilania).
Specyfikacja
Komputer, który do mnie trafił napędzany jest przez układ AMD Ryzen 5 3500U, ze zintegrowanym układem graficznym AMD Vega 8; 8 GB Ram oraz dysk 256GB montowany w porcie M.2.
I teraz szereg ciekawostek. RAM w komputerze składa się z dwóch kości po 4GB każda. Jednak jeśli chcemy rozbudować komputer – wymienić można tylko jedną, rozszerzając maksymalnie do 12GB. Druga niestety jest przylutowana na stałe. Karta graficzna pożera nam 2GB z zamontowanych 8, więc realnie dla użytkownika i systemu zostaje 6GB. Nie jest to wybitnie mało, ale standardem powoli staje się właśnie 8GB. Dysk na szczęście można wymienić bez problemu, a co więcej – jest też miejsce na dodatkowy, tradycyjny dysk SATA. Jeśli więc masz w domu dysk SSD ze starszej konstrukcji, spokojnie możesz go tutaj zamontować.
Wrażenia z użytkowania
Na początku z komputerem się… nie polubiliśmy. Otóż zawiesił się on przy próbie zainstalowania aktualizacji, których jak to zwykle Windowsie bywa – było multum. Na szczęście był to jednorazowy „zwis”, a po nim już nic więcej takiego nie miało miejsca. Jak wspomniałem wcześniej, nie gram na komputerze, gdyż mam od tego konsolę. Moja praca sprowadzała się do pracy w Excelu, Wordzie oraz przeglądarce (Chrome i Edge) i bateria starczała na ok. 10 godzin nieprzerwanej pracy. To bardzo, bardzo dobry wynik!
Niestety, zastosowana matryca zupełnie przekreśla dla nas możliwość wykorzystywania go w podróży, bowiem matryca obsługuje tylko 54% pokrycia sRGB! Co oznacza, że ekran – chociaż prezentuje się ładnie i jest czytelny -nie oddaje pełnej palety barw, jaka potrzebna jest do obróbki zdjęć, z którą komputer poradziłby sobie znakomicie.
Co mnie też bardzo cieszy, mimo wielu godzin pracy z nim, wiatraczki zamontowane w laptopie cały czas pracowały cicho, nie męcząc swoją obecnością.
Zatem dla kogo?
Lenovo IdeaPad S540 to naprawdę dobra konstrukcja do domowego bądź edukacyjnego użytku. Jego cena oscyluje w okolicach 2800 zł, co jest kwotą bardzo atrakcyjną jak na specyfikację, możliwości i wygląd. To komputer, który posłuży przez kilka lat zarówno dzieciom, młodzieży, jak i studentom, którzy nie wymagają wysokiej wydajności lub specjalistycznego ekranu. To też doskonałe rozwiązanie jako komputer domowy. Lekkość i zastosowanie aluminium do obudowy sprawi, że będzie trwalszy niż jego najbliższa konkurencja.
Dodaj komentarz