Co roku, gdy rusza sezon Formuły 1 – zadaję sobie to samo pytanie: za co właściwie pokochałem ten sport. I zauważyłem, że moje odpowiedzi ewoluują. W F1 jest wszystko, co można chcieć od sportu – piękne, szybkie bolidy, technologia na najwyższym poziomie, wspaniali kierowcy (najlepsi w swojej dziedzinie), a nawet to, że wyścigi toczą się praktycznie na całym świecie.
Powiedzieć, że Formuła 1 jest nieprzewidywalna, to jak nic nie powiedzieć. A sezon 2020 był pod tym względem wyjątkowy. Nic zatem dziwnego, że z zapartym tchem czekałem na trzeci sezon Jazdy o Życie.
Jazda o życie sezon 3
Kapitalna produkcja Netflixa w nowej odsłonie.
Chyba wszyscy przyzwyczailiśmy się już do pandemii koronawirusa i obostrzeń z nim związanych. Dlatego dziwnie było oglądać pierwszy odcinek, który kręcono na chwilę przed wybuchem choroby. Owszem, w radiu gdzieś tam wspominają o Wuhan i nowej chorobie, ale nikt tym specjalnie się nie przejmuje. Ba! Początkowo wręcz drwiono sobie z zagrożenia.
Do momentu, w którym odwołuje się Grand Prix Australii. Netflix moment przejściowy zmontował wyjątkowo umiejętnie i widz ma wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. Wszystko się załamuje – tory są zamknięte, kibice odprawieni do domu, a kierowcy i fabryki zespołów zamknięte na cztery spusty. Trwa rozpaczliwa walka o przeżycie mniejszych ekip, a u większych – próba zorganizowania się na nowo.
Koronawirus to jednak niejedyny element poruszony na ekranie. Oglądając kolejne odcinki, można zobaczyć kuluary głośnych spraw, jak oprotestowanie bolidu Racing Point (który kopiował rozwiązania Mercedesa), walkę o fotele na sezon 2021 (w którym byli i zwycięzcy i przegrani), a także przerażający wypadek Romaina Grosjeana, który cudem uszedł z życiem.
Inaczej niż zwykle
To, co ucieszyło mnie najbardziej to fakt, że w tym roku wyjątkowo dużo pokazano właśnie kuluarów. Nie tego, co działo się na torze, a właśnie to, co działo się poza nim. Fajnie było obejrzeć sylwetkę Bottasa i presji, z jaką się zmaga – pozostając w cieniu Lewisa Hamiltona. Tego, jak Red Bull bezwzględnie podchodzi do swoich kierowców – oczekując wyników oraz rozczarowania na twarzy Cyrila Abiteboula, gdy dowiedział się o odejściu Ricciardo z Renault. To wszystko sprawiło, że F1 mimo zapierającej dech w piersiach otoczki – wydała mi się nagle bardzo ludzka.
Co więcej, obserwując stres, nerwy i poświęcenie kierowców, którzy dodatkowo są wplątywani w rozgrywki polityczno-finansowe – pierwszy raz stwierdziłem, że F1 super się ogląda, ale przenigdy nie chciałbym się znaleźć na ich miejscu. To musi być wspaniałe uczucie poprowadzić jedne z najszybszych i najbardziej złożonych aut świata (nawet, jeśli mówimy o Williamsie), ale ciśnienie, z jakim muszą radzić sobie cały czas – sprawia, że nagle stali się dla mnie większymi tytanami niż byli do tej pory.
Tym razem, to nie jest serial dla każdego
Pierwsze dwa sezony byłem gotów polecić każdemu, kto nawet nie interesował się F1. Widać było, że Netflix wprowadzał widza w świat tego sportu i bardzo dużo rzeczy mu tłumaczył. Ba, nawet kierowcy i szefowie zespołów witali się i przedstawiali na każdym ujęciu. Sezon trzeci jest już kierowany do tych, którzy orientują się, kto jest kim i znają podstawowe zasady rządzące tym światem. To sprawia, że próg wejścia do serialu jest zdecydowanie wyższy dla tych, którzy z F1 nie mieli wcześniej do czynienia, ale twórcy mogli też pokazać wiele scen bez niepotrzebnego owijania w bawełnę.
Jeśli tak jak ja, interesujesz się F1, to z pewnością wszystkie 10 odcinków „już łyknąłeś” w miniony weekend. Tobie zatem polecać go nie trzeba. Jeśli jednak będzie to twoje pierwsze zderzenie z tym światem, to zachęcam najpierw do obejrzenia dwóch poprzednich sezonów, a dopiero potem usiąść do trzeciego. Nie będziesz żałować.
Dodaj komentarz