No prawie… szybko okazuje się bowiem, że niektóre rzeczy można by było w nim jednak zmienić. Kochany, nawet nie zauważy, kiedy okręcisz go wokół palca, a potem wmówisz mu, że od dziś jego ulubione filmy to komedie romantyczne, a kolacja przy świecach we dwoje jest najatrakcyjniejszą formą spędzania wolnego czasu. I wszystko jest cudownie do momentu, gdy nagle uświadomisz sobie, że ten człowiek siedzący obok ciebie, tak naprawdę cię… nudzi.
Niby każdy słyszał o powiedzonku: „Przeciwieństwa się przyciągają”
…ale prawda jest taka, że mało która z nas zwraca na to uwagę. W końcu jest jeszcze drugie – „są jak dwie połówki pomarańczy”.
Ameryki nie odkryję, bo nie od dziś wiadomo, że najlepszy partner to taki, którego same sobie wychowamy. Myśli i czuje podobnie do nas, jest na każde nasze zawołanie. Im bardziej jednak go dominujemy, tym coraz częściej łapiemy się na tym, że koleś jest nudny, nie tak pociągający, jak kiedyś, a w rezultacie – nieatrakcyjny. Prawie jakbyś spała z bratem.
Przez wiele miesięcy ciężkiej pracy spierałaś się z nim, tłumaczyłaś mu, jak ma myśleć, a potem okazuje się, że wnerwia cię ego przytakiwanie i zachwycanie się tym, co ty.
Coraz częściej łapiesz się na tym, że nie wiesz, co w nim widziałaś i skrycie marzysz o… kimś totalnie innym. Bo tak szczerze to, co w tym fajnego? Okazuje się, że w każdym temacie macie podobne zdanie, jedną opinię, a cała otoczka atrakcyjności gdzieś uleciała z tresurą. Niby facet ciągle ma podobne ciało, ale to – co mu siedzi w głowie, jest totalnie inne od tego – za co go pokochałaś.
Owszem – podczas spotkania z przyjaciółmi możesz spijać śmietankę z własnego sukcesu, słysząc powtarzające się:
– WOW! Ależ wy się super dogadujecie! Jak ja wam zazdroszczę! – ale patrząc na koleżankę – ni cholery nie wiesz, o czym ona mówi. Oczami wyobraźni widzisz ostatni wspólny wieczór, kiedy po omówieniu dnia, siedzisz ze swoim chłopem przy talerzu zupy, milcząc. Kolejny dzień według twojego scenariusza, czujesz się jak w dniu świstaka, mając ochotę zrobić coś szalonego – a on, zamiast coś wymyślić, zgadza się na kolejne rzeczy, które proponujesz.
– Idziemy do kina?
– No pewnie!
– Na co?
– A na co chcesz?
Wiecie, co ja myślę? Owszem, facet nie może być śmierdzącym leniem i w domu musi się angażować w sprzątanie, wychowywanie dziecka czy gotowanie. Jednocześnie musi mieć czas na wyjście z kumplami albo (o zgrozo!) wieczór na pogranie w ulubioną grę. Przy czym, równowaga musi być! Nie możesz dopuścić do sytuacji, że wszystko kręci się wokół niego, a ty nie masz czasu na realizowanie swoich pasji, czy wyjście z koleżanką do kina.
Już widzę wasze słowa oburzenia, że jak to?! Facetowi tak pozwolić na samowolę?! Do roboty niech się weźmie! Nie warto jednak izolować się przed światem, dzięki temu, że macie inne zainteresowania i hobby, którymi możecie się dzielić – ciągle będziecie dla siebie atrakcyjni. W końcu wzajemne dzielenie się ciekawostkami i odkrywanie świata jest znacznie ciekawsze, niż notoryczne omawianie spraw oczywistych, prawda?
Podpisuję się pod tym rękami, nogami, nosem i w ogóle czym się tylko da! Człowiek by rozwinąć skrzydła i pokazać co potrafi musi mieć wolność i autonomię! nawet, jeśli akurat tym człowiekiem jest pechowo mój facet;)
Robiłem wielkie oczy czytając ten tekst.
Dla mnie małżeństwo to NIE wojna damsko-męska, a wspólne wspieranie się, udzielanie sobie nawzajem pomocy, wspólna radość i dzielenie sie nią, szacunek dla partnerki/partnera i długo by wymieniać.
Zdominować i podporządkowywać to można psa w domu.
Mam tu taki cytat który pasuje jako komentarz do tekstu: „Dorośli ludzie z mentalnością przeciętnego gimnazjalisty. Jak wyczują jakąś słabość to będą ją wykorzystywać by podbić swoje ego albo ot tak dla rozrywki lub z nudów”.
Mateusz, mam jednak wrażenie że nie zrozumiałeś tekstu.
Oczywiście, że nie chodzi tutaj o wojnę damsko-męską. Oczywiście, że w małżeństwie szacunek jest ważny.
Chodzi o to, by w tym wzajemnym wspieraniu się, pasji i miłości… być sobą 🙂