Jestem niepoprawnym fanem serii FarCry. Seria, która jest rozwijana od ponad 17 lat — miała w swojej historii bardziej lub mniej udane odsłony. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że od mniej więcej FC3 styl rozgrywki pozostaje niezmienny. Zmieniają się antagoniści, regiony, czy nawet epoki (no hej, FarCry Primal z prehistorii!), ale pomysł stojący za zabawą pozostaje w istocie ten sam.
Pomimo numerka FarCry6, to 12 edycja w ogóle. O większości z nich (i ich wydań kolekcjonerskich) możesz przeczytać tutaj. Nic zatem dziwnego, że oczekiwania rosną. Szczególnie po bardzo udanej części piątej, która moim zdaniem okazała się jedną z najlepszych.
FarCry 6
Rewolucja chociaż jest, to jakby jej nie ma
W tegorocznej edycji lądujemy na wyspie Yara. Na pierwszy rzut oka – rajska wyspa, która wzbudza skojarzenia z pierwszym FarCry – palmy, złoty piasek i błękitna woda. To jednak tylko złudzenie, które szybko i brutalnie jest z nas zdzierane. Yarą rządzi bowiem tyran Anton Castillo, który na swojego następcę szykuje swego syna. Poprzednie odsłony serii od Ubisoftu zawsze posiadały wyrazistych, pełnych ekspresji i nieprzewidywalności antagonistów. Wystarczy przypomnieć sobie Pagan Mina, Vaasa Montenegro, czy Josepha Seeda i jego rodzinę. Anton Castillo jest zupełnie inny. To prawdziwy przywódca państwa, który nawet w najtrudniejszych momentach zachowuje stoicki spokój. A uwierz mi – to wzbudza jeszcze większą grozę.
Naszym celem jest oczywiście obalić go i dosłownie dokonać rewolucji w kraju. Ludzie mają dość ciężkiej pracy, tyranii swego dyktatora i powolnego rozwoju kraju mimo tego, że ma prawdziwy skarb. Otóż jeden z jego mieszkańców, pewien naukowiec, wynalazł lek na raka oparty na tytoniu hodowanym właśnie na terenie Yary. No i tu rodzi się pytanie – czy chcemy obalić dyktatora, który jednak trzyma w ręku pożądany przez cały świat lek?
No wiadomo, że chcemy!
FarCry 6 to nietypowa odsłona. Grając w niego naprawdę długie godziny, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że twórcy przeanalizowali wszystkie dotychczas wydane odsłony, wzięli z nich to, co najlepsze i osadzili właśnie tutaj. Nie znajdziemy tu ani jednego absolutnie nowego elementu, za to mnóstwo powracających i dopracowanych. Gra czerpie garściami nie tylko od swoich poprzedników, ale też od innych serii wydanych przez Ubisoft.
Grę rozpoczynamy od wyboru płci głównej postaci, który to mechanizm (jak i menu główne) został żywcem wyjęty z serii Assasin’s Creed. Sam główny bohater przemówił po raz pierwszy od czasu pierwszej części wydanej w 2004 roku (!). Co jeszcze ważniejsze – ma on sensowną biografię, która faktycznie tłumaczy jego umiejętności posługiwania się różnorakim orężem w grze. Chociaż to detal, to jednak bardzo pozytywnie wpływający na imersję całego tytułu. Główna oś fabularna jest sensowna, naprawdę ciekawie napisana i przede wszystkim – spójna. Fabuła potrafi wciągnąć, a przecież warto pamiętać, że jednak mamy do czynienia z dość lekką strzelanką niż poważną opowieścią.
Są chwile gdy można poczuć się przytłoczonym
Jednak nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jak bowiem już wspomniałem, podstawowa mechanika gry pozostała ta sama. Rozpoczynamy więc rozgrywkę na niewielkiej wysepce (zupełnie jak w FC5), by po chwili trafić na znacznie większy ląd (jak w FC5 😀 ). A ten z kolei potrafi naprawdę oszołomić swoimi rozmiarami. Co prawda twórcy już dawno wspominali, że przygotowali największą mapę w historii, ale… no robi ona wrażenie. Jest OLBRZYMIA.
Yara to designersko wspaniałe miejsce, które jest szalenie zróżnicowane. Z jednej strony palmy, plaża, morze, a z drugiej wzniesienia, miasteczka, fortyfikacje, a nawet poligony wojskowe, czy lotniska. Zwykłe jeżdżenie i kręcenie się bez celu po mapie, sprawia tu ogromną przyjemność. Postacie niezależne cały czas się czymś zajmują – podróżują, uprawiają tytoń, karmią kury, czy wykonują inne zajęcia. Na niebie co jakiś czas przeleci samolot, a po drodze minie nas konwój El Presidente. Na błądzenie po mapie można spędzić długie godziny i uczciwie muszę przyznać – zupełnie się to nie nudzi. Do tego świat jest spójny. Biedota miesza się tutaj z tutejszą „klasą średnią”. Śmiecie przewalają się po drogach, przy głównych drogach propagandowe plakaty, a w radiu latynoska muzyka. Co ciekawe – w skradzionych, rządowych autach gra zupełnie inna niż w prywatnych wozach. Fajny detal!
Do tego dochodzi multum aktywności. Są poszukiwania skarbów, odbijanie przejść między prowincjami, rozbijanie wspomnianych konwojów, polowania, niszczenie obrony przeciwlotniczej, czy szukanie znajdziek dających statystykę i pozwalających ukończyć grę w stu procentach. Przykłady? Szukamy pendrive’ów z muzyką, starych dokumentów albo… kurczaków!
Red Cry Redemption
Jak na porządną odsłonę serii przystało, po mapie możemy się poruszać na dziesiątki sposobów. Są oczywiście samochody, helikoptery, samoloty, motorówki, motocykle, buggy, ale też np. koń i poczuć się można niczym w Red Dead Redemption. Co ciekawe, chodzenie pieszo też ma swoje zalety. Jedną z opcji jest schowanie broni zupełnie i poruszanie się bez niej. Wówczas większość żołnierzy zupełnie na nas nie reaguje. Co więcej, niektórych z żołnierzy możemy zwyczajnie przekupić, a wtedy potrafią nam zdradzić położenie kolejnych kryjówek ze skarbem albo sprzedać info o położeniu działka przeciwlotniczego. Kapitalna rzecz!
Broń zasługuje na osobny akapit
Są ich tutaj setki, a w dodatku powraca znana nam z FarCry New Dawn opcja personalizacji i ulepszania jej! Każdy pistolet, czy karabin można ulepszyć o dodatkowy celownik, tłumik, czy podnosząc jej statystki w np. szybkości przeładowania, ilości amunicji itp. Na szczególną uwagę zasługują dwie. Pierwsza to Supremo. Jest to swoista wyrzutnia rakiet. Potem możemy rozwinąć go o możliwości leczenia, rozpylania śmiercionośnego gazu czy jeszcze innych cudów. Druga to miotacz płomieni, którego replikę można było nabyć w ramach Edycji Kolekcjonerskiej, o której napiszę osobny artykuł.
Zrezygnowano za to z klasycznego rozwijania postaci za punkty doświadczenia.
Tutaj, gdy chcemy zmodyfikować naszego protegowanego — musimy poszukać skrzynek z… ciuchami. Przebierać możemy w rękawiczkach, spodniach, kamizelkach, paskach i wielu innych elementach ubioru. Te mogą podnosić różne statystyki, ale bywają też zupełnie praktyczne. Pozwalają nosić więcej nabojów czy szybciej przeładować broń. Fajne, totalnie nieliniowe rozwiązanie!
Nie zapominajmy o humorze
Przemierzając Yarę, odczuwa się tutaj zabawę formą. Ja się doskonale bawiłem grą, ale widać, że twórcy również. Są tutaj odniesienia do Assasin’s Creeda, ale też do Netflixowego Domu z Papieru, Tekkena, poprzednich części gry, czy zwyczajnie coś tak absurdalnego (jak krokodyla w koszulce), że trudno odebrać to inaczej jak puszczenie oczka do gracza.
Do tego gra sama podsuwa masę komicznych sytuacji przypominających o tym, że Yara to niebezpieczne miejsce. Szalenie rozbawiła mnie sytuacja, gdy napotkałem na mokradłach żołnierza, którego udało mi się przekupić, by sprzedał mi informacje potrzebne do wykonania zadania. Po sowitej zapłacie nieszczęśnik nie cieszył się za długo z pieniędzy, bowiem po chwili zaatakował go krokodyl, rozrywając go na strzępy. Cóż…
Zaskakująco ładnie
Powiem szczerze, po trailerach i filmikach spodziewałem się dość przeciętnej odsłony. Tymczasem na mojej edycji (Xbox Series X) wygląda to naprawdę ładnie. Sam łapałem się na tym, że potrafiłem przystanąć gdzieś na wzniesieniu tylko po to, by popatrzeć sobie na zachód albo wschód słońca. Budynki, postacie, czy pojazdy połączone z bogatą fauną i florą tworzą przekonujące widowisko. Muzyka stanowi jak zawsze doskonałe uzupełnienie i jak wspomniałem wyżej – jest jej kilka rodzajów. Co więcej, często utworów posłuchamy też w obiektach użyteczności publicznej lub placówkach rządowych. W telewizorach możemy obejrzeć wywiady, czy przemówienia Castillo, a z głośników nadawane są oficjalne komunikaty dla mieszkańców.
To gra na dziesiątki jeśli nie setki godzin
Wymaksowanie na 100% gry to nie lada wyzwanie. Samo odblokowanie wszystkich terenów to kilkanaście godzin, a wraz z naszymi postępami robi się tylko trudniej, bowiem podirytowany Castillo na ulice zaczyna wysyłać większe ilości wojsk, a nawet… czołgi. To utrudnia poruszanie się, czy pozostawanie niezauważonym. Do tego setki zadań. Może i schematycznych, ale czyż nie za tę formę pokochaliśmy serię FarCry?
Tak, to zdecydowanie wtórna gra i nie odkrywa tu niczego zupełnie na nowo. Jednak fani serii będą wniebowzięci, bo jest to najlepszy FarCry ze wszystkich. Wielki, złożony, z fantastyczną fabułą i rozwiązaniami. Jeśli nigdy wcześniej nie grałeś, to masz niesamowitą okazję, by zanurzyć się w tym świecie i dosłownie go przeżyć. A co, jeśli odbiłeś się od poprzednich wydań? Cóż – uczciwie powiem, że dałbym szansę ponownie. To z jednej strony domknięcie wszystkich dokonań z ostatnich 17 lat, a z drugiej – świetne nowe otwarcie. Bawiłem się rewelacyjnie i zapewniam: też będziesz.
Dodaj komentarz