Far Cry. Seria, z którą związałem się od części pierwszej i zaliczyłem praktycznie wszystkie odsłony. Poza słynną częścią trzecią, która wyszła na rynek akurat, gdy miałem większy przestój w graniu. Od zawsze ją ceniłem nie tylko za doskonałą oprawę graficzną, ale również rozmach, z jakim realizowane były kolejne części. Gdy zatem w sieci pojawiły się enigmatyczne filmiki zapowiadające część piątą – nie mogłem sobie odmówić powrotu do tego świata.
Welcome in America
Tym razem lądujemy na terenie Stanów Zjednoczonych. Ściślej rzecz ujmując – na wirtualnym skrawku Montany zwanym Hope Country – na którym niepostrzeżenie wyrosło, najbardziej zmilitaryzowane państewko świata. Na tym odciętym od świata regionie niepodzielnie rządzi apostoł, mesjasz nowej wiary Bramy Edeny – Joseph Seed wraz ze swoją rodziną. Przejął lokalną społeczność, robiąc im pranie mózgu lub brutalnie zmuszając do wejścia do sekty. Nieliczne osoby, które się temu oparły – musiały zejść do podziemi – tworząc opozycję i walczyć resztkami sił o wolność. Zadanie jest znacząco utrudnione, bo rodzina Seedów kontroluje tutaj niemal wszystko – prasę, radio, sklepy, stacje benzynowe, tartaki czy nawet lokalne drogi.
Rząd centralny postanawia w końcu zrobić porządek z tym miejscem, więc wysyła federalnego szeryfa wraz z nakazem aresztowania Josepha i trzema towarzyszami. Jednym z nich jest świeżo upieczony rekrut, czyli ty. Jak się zapewne domyślasz, nic nie idzie zgodnie z planem i chwilę później zostajesz zastępcą miejscowego szeryfa i próbujesz zbudować ruch oporu własnymi siłami. Otwarcie gry jest bardzo filmowe. Świetnie udźwiękowione, z doskonałymi głosami i zwyczajnie dobrze wyreżyserowane. Far Cry 5 powinno być pokazywane, jako doskonały przykład jak powinno wyglądać otwarcie gry. Pełne napięcia, niepewności i wartkiej akcji. Coś wspaniałego.
Na pochwałę zasługuje również wyeksponowanie całej sekty w trakcie rozgrywki. Wsiadasz do samochodu – z radia leci kazanie Seeda lub chóralne śpiewy nawołujące do modlitwy. Błądzisz po budynku lub bunkrze – słychać jego płomienne przemowy. Nawet okładka samej gry czy loading screeny pokazują wątpliwego mesjasza. Wszystko to sprawia, że naprawdę czujesz się w środku jakiejś totalnie ześwirowanej społeczności, która mechanicznie wykonuje rozkazy swojego przywódcy. Jedyne co mnie zabolało, to że nasz główny bohater przez całą grę jest wyjątkowo milczący i poza wyborem płci i wyglądu – praktycznie niczego na jego temat się nie dowiadujemy.
Ta przestrzeń!
Pewną nowością względem poprzednich części gry jest otwarty świat. Ale tak serio otwarty. Nie jesteśmy w końcu blokowani żadną bramą, zwodzonym mostem czy czymkolwiek innym. Możemy swobodnie przystąpić do eksploracji całego świata. A jest co eksplorować. Mapa wypełniona jest jeziorkami, bunkrami, sklepami, zajazdami czy innymi obiektami. Czasem wchodząc do maleńkiej miejscowości – ma się wrażenie, że niczym cowboy idziemy przez dziki zachód. Możesz zatem przystąpić do realizacji głównego zadania, jakim jest eliminacji trójki dzieci głównego przywódcy albo pobawić się w realizację zadań pobocznych. A jeśli i to nie przypadło ci do gustu, możesz pójść do salonu gier albo choćby połowić ryby.
Cała mapa świata została podzielona na trzy regiony – za każdy z nich odpowiada jedno z dzieci. Aby wyzwać każde z nich na pojedynek, w każdym regionie trzeba napełnić specjalny pasek ruchu oporu. Aby to uczynić trzeba odbić posterunki sekty, przejmować ich konwoje, zabijać VIP-ów czy niszczyć ich mienie (np. Silosy). Tutaj jest naprawdę ogromna swoboda! Twórcy jednocześnie w końcu zrezygnowali ze słynnych wież strażniczych. Mam przeczucie, że nikt nie będzie za nimi specjalnie tęsknił. Zamiast nich pojawiły się skrytki prepersów, które są naprawdę przegenialnym pomysłem. Każda z nich wypełniona jest nagrodami (bronią, dolarami, za które możesz kupić w grze nowe pojazdy, bronie, ekwipunek) czy innymi drobnostkami. Jednak każda z nich stanowi wyzwanie i swego rodzaju łamigłówkę. Czasem trzeba zanurkować i odkręcić zawór, by wypompować wodę, aby dostać się do skarbu. Innym razem trzeba przejechać całą trasę na tyrolce, a jeszcze innym razem trzeba poradzić sobie z rojem os. Każde z tych miejsc zaskakuje formą i nierzadko są one śmiertelnie niebezpieczne.
Na osobną pochwałę zasługują również zadania poboczne, które – przyznaję, również pierwszy raz w serii – są znacznie ciekawsze niż wątek główny. Czasem są śmiertelnie poważne, czasem potraktowano je z przymrużeniem oka, by zakończenie zadania było zaskakujące. Chociaż widok księdza z rewolwerem w jednym ręku i biblią drugim ręku, strzelającego w głowę przeciwnikowi i recytującemu przy tym psalmy zapamiętam na długo.
Jump in my car
Ależ mi zabrakło w lokalnej rozgłośni tej piosenki Davida Hasselhoffa! Samochodów, samolotów, helikopterów, motorówek czy quadów jest tutaj bowiem zatrzęsienie! To chyba najbogatszy region USA. 😉 A do tego w lokalnych sklepach można dokupić kolejne modele. Nie można narzekać również na oręż, ale to zawsze był znak rozpoznawczy serii. Karabiny, pistolety, miotacze płomieni, granaty. Ciężko byłoby wszystko wymienić, bo lista jest długa na kilkadziesiąt pozycji. W nowe wersje możesz zaopatrzyć się w lokalnym sklepie. I tak – tutaj również pojawiają się znienawidzone mikropłatności. Na szczęście nie jest to żadna blokada. Przytłaczającą większość kupisz za pieniądze dostępne w grze a te, które są super premium – różnią się tak naprawdę wyłącznie malowaniem, skórkami lub wyglądem. W żaden sposób nie wpływają na rozgrywkę. Twórców zatem rozgrzeszam.
Co zatem jest nie tak?
Poza tym, że fabuła głównego wątku jest niemrawa i nie bardzo zachęca do jego progresji – jest kilka rzeczy, do których mógłbym się przyczepić. Przede wszystkim to powtarzalne modele postaci. Przeciwników są chyba tylko 3-4 rodzaje. Ciągle widzimy te same twarze, ubrani w te same ciuchy i poruszający się w ten sposób. Nigdy, w żadnej z poprzednich części nie odczuwałem tego w takim stopniu jak tutaj. Druga kwestia to czasami ich czepialstwo. Wyobraź sobie, że właśnie odbiłeś posterunek, ale dookoła zjeżdża się w samochodach i na quadach tylu nowych wrogów, że zamienia się to w regularną wojnę. Czasem po wyzwoleniu jakiegoś miejsca jest znacznie trudniej niż w trakcie misji. To trochę niezrozumiałe i często bywa frustrujące. Na koniec – zdarzają się również drobne babole szczególnie dotyczące samolotu. Gdy zginiesz, gra wskrzesza cię… w locie, ale z wyłączonym silnikiem! Zanim zdążysz go uruchomić i rozpędzisz maszynę na nowo… giniesz po raz kolejny. I tak kilka razy, dopóki nie uda ci się jakoś wyskoczyć i przeżyć.
Graficzny majstersztyk.
Montanę zwiedzałem na pierwszej generacji konsoli PlayStation 4 i gra była obłędnie piękna. Zachody słońca, ilość detali, szczegółów każdego z miejsc po prostu onieśmiela. Beczki, gazety, samochody, drzewa, ptaki, zwierzęta, strumyki, chmury. Tego jest po prostu zatrzęsienie i byłem szczerze zaskoczony, że gra nie chrupnęła nawet przez moment. Często w trakcie akcji było masa wybuchów, laserowych celowników i jeszcze fruwające helikoptery nad głową i ani razu nie zdarzyło się, by gra się przycięła lub zawiesiła. To techniczny majstersztyk! I muszę przyznać, że pierwszy raz pozazdrościłem kolegom po fachu możliwości sprawdzenia tego tytułu na Xbox One X, gdzie gra hula w 4K. Tam musi dopiero być cudownie!
Amen!
Mimo kilku mankamentów gra jest naprawdę wyborna. To kilka długich wieczorów z doskonałą rozgrywką pełnej akcji. To jedna z najlepszych odsłon serii, co jest naprawdę godne podziwu. Bałem się, że piąty Far Cry niczym konkurencja zacznie zjadać własny ogon. Tymczasem dostaliśmy solidny produkt i z niecierpliwością będę czekał na kolejną część.
Dodaj komentarz