21 lat mieszkałem w sercu Gocławia. Dzieciństwo upłynęło mi pod znakiem kopania piłki, jeżdżenia na rowerze lub biegania z chłopakami wokół bloków z pistoletami, udając wojnę. Bloki były szare, nie ocieplane, zbudowane z jednej wielkiej płyty.
Pragę Południe zapamiętałem właśnie jako dzielnicę pełną bloków oraz ogromnej ilości dźwigów, wywrotek, ciężarówek i dźwięków młotów udarowych z okolicznych placów budowy. O centrach handlowych, kinie w dzielnicy, czy „wypasionym” placu zabaw składającym się z czegoś innego niż piaskownicy i trzepaka można było wtedy tylko pomarzyć.
Mieszkając w blokowisku, otoczonym „niczym” – czas spędzało się w sklepach, w których przepuszczało się kieszonkowe, na trzepakach, czy np. na pochylni dla wózków przy okolicznej przychodni. Rampa ta szybko stała się naszym PRL-owskim skateparkiem. Siedzieliśmy tam z chłopakami na murkach i zjeżdżaliśmy na rowerach lub deskorolkach, wkurzając wszystkie starsze kobiety, które próbowały się dostać do lekarza.
Alternatywą dla „skateparku” były zabawy w chowanego między okolicznymi maluchami lub dużymi fiatami, zabawy w berka oraz granie w piłkę na wydeptanym boisku. Potrafiliśmy stać i całymi godzinami wrzeszczeć pod blokiem, by mama zrzuciła piłkę z balkonu, bo domofonu nie było, a komu by się chciało biec 4-12 pięter do domu? No nikomu.
Dziewczyny grały w „gumę” albo w klasy. Nie za bardzo je wtedy rozumieliśmy (co z czasem okazało się trwałą cechą 😉 ) i niekoniecznie chcieliśmy z nimi przebywać (co teraz wydaje mi się dziwne). Rysowały sobie kwiatki i jakieś inne chmurki pod oknami, czasem bawiliśmy się razem w podchody.
Większość moich rówieśników zapewne ma te same obrazy przed oczami.
Początek lat 90 wydawał się cholernie beztroski, pełnej super zabawy, która od dziecka wymagała jedynie kreatywności. Dwa kubły na śmieci służyły za bramkę, patyk był prawdziwym karabinem, a osiedlowy trzepak był niczym Titanic. Teledysk Rebeki idealnie oddaje tamten niesamowity czas, w jakim dorastaliśmy.
Potem przyszła rewolucja. Elektronika użytkowa.
W kolejnych domach zaczęły się pojawiać Atari, Commodore, a potem GameBoye i pierwsze PlayStation. Wszyscy zbieraliśmy się wokół takiego elektronicznego ołtarzyka i zamykaliśmy przed resztą świata na długie godziny. Osiedla wymarły. Dosłownie w ciągu 2-3 lat opustoszały i zapadła długa cisza, tak wymarzona przez starszych mieszkańców osiedli.
Pewnie zastanawiasz się, dlaczego w ogóle o tym piszę?
Bo mam wrażenie, że właśnie moje pokolenie doprowadziło do kuriozum, z jakim mamy dziś do czynienia. Dosłownie – rozleniwiliśmy młode pokolenie rodziców, dziadków i mieszkańców.
Jeździmy po Polsce. Ok, zmniejszmy może trochę obszar działania. Jeździmy po Warszawie, pokazując wam dzielnica po dzielnicy, co tutaj jest pięknego, fajnego do zobaczenia. Wraca moda na to, by wychodzić na miasto, spacerować. Powstają plenerowe siłownie, place zabaw, o jakich mi i moim kolegom się nie śniło! Jednocześnie dzisiejsze osiedla są dosłownie oblepione zakazami.
Zakazuje się jazdy na rowerze. Zakazuje się gry w piłkę. Zakazuje się biegania. Jeszcze kilka lat i zakaże się oddychania lub posiadania dzieci w ogóle! Trzepaki poznikały z osiedli. Jakby dziś nikt w domach dywanu nie miał. Tak, piszę o nim po raz kolejny, bo mam wrażenie, że niewielu sobie zdaje, jak ważne centrum spotkań to było. W okresie zimowym, gdy było zimowe sprzątanie mieszkań – dzieciaki wręcz umawiały się, by „przypadkowo” spotkać się pod trzepakiem.
Oczekujemy od dzieci komunikacji i zabawy, broniąc im wszystkiego.
Chcemy, by mieli znajomych – ale jednocześnie piłka stała się wcieleniem szatana. Bo hałas, bo się ubrudzą, bo krzyczą, bo wybiją szybę, bo 10 km dalej jest przecież boisko. A jeszcze nie daj Boże, sąsiadka zwróci uwagę!
Narzędziem terroryzmu stała się kolorowa kreda. Niechaj ktokolwiek spróbuje na chodniku namalować kwiatka bądź tęczę, to kończy się to pokutnym szorowaniem chodnika gąbką i wodą z wiaderka. Tak, tak nie kłamię. To się JUŻ DZIEJE! A to i tak łaskawa kara, bo często od razu nasyła się straż miejską.
Nie dalej jak miesiąc temu czytałem zażartą dyskusję mam na forach, że zabawa w wojnę została przez nie na osiedlu zakazana, bo sieje w młodych umysłach zgorszenie i niechaj okaże się, że dziecko zaraz pojedzie do Iranu wcielić się do ISIS.
To absurdalne co ludzie wyprawiają. Z lenistwa.
Bo w poprawności politycznej dochodzimy do absurdalnych wniosków. Niczego dzieciom dziś nie wolno. Najłatwiej dać tablet albo posadzić przed telewizorem i dać chrupki do ręki. Byle dużo, bo jak zje, to o sobie przypomni i trzeba będzie się nim zająć!
Zatem wychowujemy sobie nową generację społeczeństwa. Na osiedlach dorastają nam ludzie, którzy patrzą na siebie bykiem, bo nie mieli okazji bawić się w grupie, dyskutować. Owszem, czasem i posprzeczać się i mieć możliwość się pogodzić. Zamiast tego lepiej niech gadają na messengerze, grają w Fifę, a najlepszą formą interakcji niech pozostanie dla nich Snapchat. Połowa rodziców nie wie nawet – co to jest, do czego służy – ale na osiedlu jest spokój, cisza i przez okno nie trzeba wyglądać.
I sąsiadka zadowolona.
To prawda co piszesz. Mało tego, w Warszawie ludzie zaczęli zbierać podpisy pod petycją przeciwko… piaskownicy. A ja się cieszę (rodzice chyba inaczej myślą niż reszta), bo pod moim blokiem powstaje nowoczesny plac zabaw w rodzaju parku linowego. Ludzie też marudzą i to bardzo – że taki mały…
Wiesz, w miejscu gdzie mieszkałem jako dziecko dziś nie ma nic – ani piaskownicy, ani karuzeli a teren jest ogrodzony i rzekomo tylko dla mieszkanców bloku.
A gdzie budują takie fajne atrakcje?