Destiny to uznana, duża marka. Dotychczas przyglądałem jej się mocno z boku i jak to się okazuje – zupełnie niesłusznie!
Bungie w formie
Większość graczy kojarzy Bungie ze świetnej serii Halo, a potem po rozstaniu z Microsoftem – właśnie z Destiny. Dla mnie paradoksem jest to, że firmę kojarzę bardziej z gier, które z pewnością dziś zaliczamy do kategorii retro. Myth i Oni – bo o tych grach mowa – wpisały się na stałe do kanonu gier na długo, nim producent rozpoczął pracę nad przełomową dla konsol strzelanką.
Destiny to zaś seria, która cały czas poszukuje swojego miejsca w świecie. Najpierw głośna produkcja pod szyldem Activision, a potem jeszcze głośniejszy rozwód po premierze części drugiej. Teraz Bungie pracuje na własny rachunek i metodycznie rozwija produkcję. Poza Światłem jest zaś najnowszym dodatkiem.
Dlaczego nie recenzja?
Długo zastanawiałem się nad tym, jak nazwać dzisiejszy artykuł. Nie podjąłbym się jednak w pełni zrecenzowania tytułu, bowiem tak wielkiego uniwersum jak Destiny – nie da się tak szybko poznać. To przecież moloch, który rozwijał się przez lata przez i ewoluuje z miesiąca na miesiąc. Nie będąc w nim odpowiednio długo, trudno jest go jednoznacznie ocenić.
Dlatego też postanowiłem nie zgrywać fachowca, tylko opisać wam swoje wrażenia jako laika, który pierwszy raz przysiadł do tego tytułu. I jak jest?
Fabularnie wciąga od początku
Naczytałem się na Twitterze i na Facebooku postów od rozżalonych fanów, że nowy dodatek stawia całe uniwersum na głowie. Oto walka Światła i Ciemności, która trwała od początku serii – wchodzi na nowy poziom. Tym razem jednak Strażnicy muszą… flirtować ze wspomnianą Ciemnością. Odebrałem to tak, że trzeba niczym w bajce o wilku i owieczkach, założyć owczą skórę, by zinfiltrować wrogie terytoria.
Dla początkującego gracza idea jest bardzo ciekawa i nawet wciągająca. Dla graczy siedzących od lat w uniwersum – z pewnością może być trudno przełknąć taki zwrot akcji. Niezależnie od tego, którą społeczność reprezentujesz – możesz przygotować się na 8-godzinną zabawę, w zupełnie nowej lokacji zwanej Europą. Europa to lodowy księżyc Jowisza i jest bardzo fajnie zaprojektowany. Skuty lodem księżyc wręcz kipi klimatem. Żeby nie było za łatwo, trafiają się tutaj też burze śnieżne, które ograniczają widoczność do minimum i sprawiają, że gra staje się wyzwaniem.
Gra się bardzo przyjemnie
Co dla mnie było najbardziej zaskakujące, gra mi się bardzo dobrze. Strzelanie sprawia frajdę, przeciwnicy, których napotykam po drodze – również są szalenie ciekawi. Każdy z nich ma inne atrybuty, zdolności i trzeba się czasem zastanowić, w jaki sposób do nich podejść. Kilkukrotnie na mapach bawiłem się wręcz w tryb skradankowy, by za chwilę biec środkiem mapy niczym w równie klasycznym Serious Samie i wyżynać dosłownie każdego, kogo tylko dojrzało moje oko.
Szalenie spodobał mi się też arsenał dostępny w grze. Jest zróżnicowany, daje masę satysfakcji i wzbudza chęć jego wypróbowania.
Technicznie tak sobie
Grę testowałem na nowym Xbox Series X i w pierwszej chwili byłem rozczarowany oprawą graficzną. Na Xbox One X byłoby nieźle. Na nowej generacji – co najwyżej tak sobie. Twórcy zarzekają się, że w drugim tygodniu grudnia wjedzie patch, który podniesie jakość oprawy, jaka należy się nowym sprzętom. Pozostaje trzymać za słowo i czekać na efekty.
To dobry moment, by wskoczyć do gry
Gracze, którzy już od lat siedzą z grą zapewne i tak go kupią – ich raczej nie trzeba do niego przekonywać. Jestem za to przekonany, że ten zwrot fabularny, który pojawił się wraz z dodatkiem – to doskonały moment na rozpoczęcie przygody z Destiny 2. Pozwala on na łatwe wejście do tego wielkiego świata, a gra jest szalenie satysfakcjonująca. Warto dać jej szansę. Szczególnie na Xboxie, gdzie podstawowa edycja jest w ramach abonamentu Game Pass.
Dodaj komentarz