W poradnikach rozwojowych znajdują się przedziały, kiedy dziecko powinno nabywać pewne umiejętności, stając się coraz bardziej samodzielne. Gdzieś tam na końcu wspomniane jest coś o buncie dwulatka, które jawi się jako upiorne dziecko z programów „Super Niani”. Przyznać się – kto myślał, że jego takie nie będzie?
I oto pewnego dnia, całkowicie zaskoczeni przez codzienność podobną do filmowego Dnia Świstaka, z ust naszej zgodnej zawsze córeczki – padło pierwsze:
NIE!
Wiadomo – nasza reakcja była całkowicie pozytywna – w końcu nowe słowo i w ogóle: taka mądra, ma swoje zdanie, nie zgadza się, walczy o swoje – super! Żadne z nas nie zdawało sobie sprawy, że ledwie po skończeniu roku zacznie tego słówka namiętnie nadużywać i po pewnym czasie stanie się ono równie znienawidzone co „mama, daj mi”.
„Bunt” zaczął się niewinnie.
W pewnym momencie Lilka po prostu stwierdziła, że od tej pory będzie jadła sama, czego efekty możecie podziwiać na obrazku powyżej. Każda próba negocjacji kończyła się krzykiem, płaczem i przeczącym ruchem głową. Machnęłam ręką, bo o ile nauka jedzenia łyżeczką i widelcem była czymś akceptowalnym i potrzebnym, to odkrycie, że Lilka potrafi doskonale symulować płacz – było dla mnie ogromnym szokiem!
Zresztą – wraz z lepszą motoryką, córka do swojego przedstawienia ciągle dołącza nam nowe elementy: tupanie nogami, skakanie ze złością po łóżku, histeryzowanie i uciekanie do tej osoby, która może wykazać największe zrozumienie dla jej małych-wielkich potrzeb.
Przyznam, że często mam przemyślenia:
– Kurde, co robię nie tak? Moje dziecko – wyprzytulane, rozumiane, w moim odczuciu ma tyle swobody, na ile jej mogę pozwolić – a ona co? Buntuje i stawia się? Dlaczego? Co robię nie tak?
Zwykle staramy się z Filipem przeczekać fale złości.
Nie chcesz ubrać się/zjeść/umyć? Ok, poczekamy. Nie śpieszy nam się. No, chyba że… się spieszy. Wówczas popełniamy typowe, głupie błędy – ulegamy. Zresztą – nie uwierzę, że istnieje matka, która nigdy nie uległa jakimś zachciankom dziecka, bo chciała szybko zakończyć przyczynę sporu. Najbardziej lubują się w tym babcie, które zgadzają się na WSZYSTKO. Byle tylko ich kochana wnuczka nie kojarzyła ich z całym złem tego świata.
Na blogu nie można pokazać wszystkiego i nie chcę, abyście błędnie wyciągali wnioski, że Lilka zawsze „ma fazę”. Wręcz przeciwnie, zwykle zachowuje się „normalnie”. Kiedy ostatnio mój mąż pojechał z nią na urodziny swojego siostrzeńca – był zachwycony tym, jak świetnie potrafiła się odnaleźć wśród gromady innych, starszych dzieci. Zachowała się do tego stopnia poprawnie, że w pewnym momencie ojciec jubilata westchnął:
– Ach! Ależ masz wspaniale ułożoną i grzeczną córkę! A te moje urwisy to zawsze coś wymyślą i nabroją!
Pytałam potem Filipa – jakim cudem się nie roześmiał. Moja pełnoprawna dwulatka ma swoje zdanie na temat wszystkiego, na co zdanie mieć można. Nie jest to w żaden sposób złe, ale bywa uciążliwe.
Większość jej szafy wypełniają ubranka w kotki, ponieważ innych nie chce zakładać. Jasne – stosuję chwyty „ta bluzka czy ta?”, ale z każdym miesiącem Lilka robi się sprytniejsza i nie zawsze to działa. Mówi konkretnie, co chce na śniadanie, co chce robić i w co się bawić, a także czego… nie będzie robiła:
– Lilka, idziemy do lasu?
– Nie, mamo! Las jest gupi!
Kurcze, przyznam szczerze, że jest to dla mnie nowa sytuacja, w której trudno mi się odnaleźć.
Minął okres, kiedy moje dziecko nie znało świata i ochoczo na wszystko się zgadzało. Wciąż jestem dla niej jakimś punktem odniesienia i kiedy dobrze coś uargumentuję (w jej mniemaniu oczywiście), to chętnie przystaje na moje propozycje. Czasem mam jednak pustkę w głowie i nie mam pomysłu, dlaczego ma się zgodzić i zrobić to, o co ją proszę. Bo dlaczego w sumie mamy wracać do domu, skoro ona chce kolejne dwie godziny siedzieć na placu zabaw? Do mijanych po drodze kaczek to ona nie chce, obiadu to ona nie chce, zresztą nie interesują ją inne pomysły, bo przecież na placu zabaw jest fajnie i po co to zmieniać?
Na dodatek – teraz gdy staje się coraz bardziej niezależna, chce tej wolności wyboru jeszcze… więcej. Chce sama decydować o tym, co będzie jeść, co nosić, jak spędzać czas i czym się bawić. I kiedy tego nie dostaje od ręki – od razu wyraża swój żal i sprzeciw, więc muszę się naprawdę nagimnastykować w kontrargumentacji, której czasami wcale nie chce wysłuchać.
To dla mnie nowość, bo mimo że dwa lata to z jednej strony bardzo niewiele, to jednak na tyle dużo, że człowiek łapie się na tym, że przecież… nie musi sam o wszystkim decydować, a dziecko powinno niektóre rzeczy po prostu przyjąć do wiadomości. To fundamentalna zmiana! Przecież nie mogę jej wszystkiego bronić tylko dlatego, że tak mi jest wygodniej. Chcę, by sama dochodziła do różnych wniosków poprzez nabywanie doświadczenia. Z drugiej strony muszę zachować zdrowy balans, bo uleganie każdej zachciance – nigdy nie prowadzi do niczego dobrego.
To cholernie trudne!
O ile proste wydaje się w książkach, tak w biegu codziennego dnia – ciężko jest nie pogubić się w całej masie różnych czynników. Tak po prawdzie, to odnoszę wrażenie, że dopiero teraz rozpoczyna się właściwy etap wychowania: uczenie samodzielności, umiejętności oceny sytuacji i podejmowania decyzji. W tym całym swoim przekonaniu odczuwam silną presję, związaną z tym, że błędna ocena pomiędzy wyrażeniem zgody a zabronieniem jej jakiejś czynności może tę równowagę zaburzyć.
To jednocześnie ten moment, kiedy czuję dorastanie nie tylko Lilki, ale i siebie samej. I chociaż ciarki mnie nachodzą na myśl, że z wiekiem będzie tylko trudniej – wierzę, że uda mi się za nią nadążyć, a te obecne „bunty” po latach będą wspominane ze śmiechem.
Prawa do zdjęcia – Hebe Aquilera
Mój syn za trzy tygodnie skończy dwa lata. Jak już pisałam na fb póki co jego największą formą buntu jest ściąganie skarpetek i chodzenie boso co od razu wymusza moją reakcję. Zauważyłam ostatnio, że zaczyna pokazywać swoją zazdrość bardzo dosadnie, jest niecierpliwy i nie lubi jak robi się coś w brew jego zachciankom. Mało mówi, więc okazuje to krzykiem i wymuszonym płaczem. Zdarzyło się to kilka razy tylko ale ja przerażona tym co mnie jeszcze czeka zaczytałam się w internecie. Złotej rady na bunt nie ma. Przeczekać. Moja mama, która wychowała 5 dzieci też mówi „przeczekać i nie ulegać często”. Więc czekam na to co będzie. Myślę, że każda mama sama powinna dojść do tego jak sobie z takim etapem życia poradzić, bo dla dziecka to też bardzo trudne. Pozdrawiam ! :]
Powiem szczerze, że im więcej słów Lila zna, tym faktycznie łatwiej jest się z nią dogadać i coraz rzadziej wybucha płaczem, tylko właśnie „rozmawia” (trochę po swojemu, trochę po ludzku ;)) i negocjuje. Moja mama z kolei mówi, że „tam gdzie można – pozostawić swobodę”, ale ta zasada nie dotyczy jej jako babci 😛