Większość z naszych postanowień to nakazy, zakazy, bądź znaczące ograniczenia w życiu. Nic dziwnego, że statystycznie co druga osoba pęka w swojej wierze i celu – jeszcze w pierwszym tygodniu stycznia.
Podsumowania oraz postanowienia noworoczne prawie zawsze są bez sensu i wypadają przygnębiająco.
Najpierw tworzy się długą listę rzeczy, których nie zdążyło się zrobić przez 12 miesięcy (albo i dłużej), a później ma się nadzieję, że właśnie TEN Nowy Rok coś w naszym życiu zmieni. Beznadziejny mąż? Zmienić. Gruba dupa? Zmienię. Tylko skończę ten świąteczny sernik od mamy. Nauczę się języka, tylko zacznę po serialu, bo muszę mieć 5 minut dla siebie…
Podsumowania mają to do siebie, że nas rozliczają, a że zwykle jesteśmy wobec siebie bardzo krytyczni – łatwiej nam wytknąć sobie samemu, czego się nie udało zrobić lub czego nie osiągnęliśmy, niż pocieszyć się tym, co zrobić się udało. Nic dziwnego, bo człowiek ma znakomite umiejętności do zapamiętywania głównie złych wydarzeń. A przecież nie ma nic bardziej uroczego niż wygarnięcie sobie wszystkiego z całego roku, prawda?
Co jak co – męża oszukasz, rodzinę oszukasz – ale samego siebie nie da rady. Rok w rok, gdy mija Wigilia – spoglądam na Filipa i wiem, kiedy z czapy zaczyna myśleć o tym, co mu się nie udało. Potrafi przy tym zamulić jak silnik naszego 19-letniego Lanosa i sprawić, by zwyczajny wieczór zamienił się w pełen żalu lament. Postanowienia noworoczne stają się dodatkowym ciężarem. Są takim przyznaniem się do tego, że nasze własne ja nam nie odpowiada, bo jest niedoskonałe. Często nawet nie dla nas samych, ale dla innych.
Bo to dla opinii innych tak naprawdę, najczęściej pragniemy się zmienić.
Masz słabo płatną pracę? Na bank dostajesz życzenia od najbliższych: i żebyś w końcu znalazła pracę, w której będziesz zarabiać na poziomie. Ale halo! Hej! Czujesz wewnętrznie, że ją lubisz tak samo, jak ludzi, z którymi tam pracujesz, a zarobki nie są dla ciebie wcale na pierwszym miejscu. A może siedzisz w domu i nikt nie rozumie, że spełniasz się jako matka-polka, pilnująca ciepła ogniska domowego?
Innym razem słyszysz: no i żebyś w tym roku skończyła szkołę. Fuck it. Nie lubisz tej szkoły, a kierunek studiów wybrałaś w sumie pod jakimś dziwnym przymusem. Pojawiasz się na pierwszych zajęciach, a potem (moooże) na zaliczeniach, bo w sumie i tak cię to nie interesuje i nie masz pojęcia, co mogłabyś po tych studiach robić. Jednak skoro wszyscy wokół czekają na dyplom, to może z tobą jest coś nie tak…?
Nie ma nic bardziej irytującego, jak kochająca rodzina składająca ci życzenia w świąteczny wieczór: i żebyś doczekała się braciszka dla waszej małej córeczki. A po tym wszystkim siedzisz i zaczynasz kombinować, czy może w niewinnych uwagach osób przebywających w twoim towarzystwie, kryje się jakiś podtekst. Zaczynasz kombinować, że może faktycznie powinnaś lepiej zarabiać? No, a jakbyś jeszcze trochę się pomęczyła, to skończysz te studia i będziesz miała spokój i dyplom w kieszeni. W końcu będzie to jakiś wyuczony zawód. A że twoją pasją wcale nie jest prawo, tylko fryzjerstwo – to przecież nic nie szkodzi, prawda?
Kobieto. Mężczyzno. Olej to. Zacznij żyć swoim życiem i według swojego scenariusza.
Czemu masz manię zaprzeczania swojej natury i wypierania się samego siebie? Czemu nikt nie postanawia sobie, że od teraz będzie jadł hamburgera dwa razy w tygodniu, bo mu to sprawia ogromną przyjemność? Rób, co kochasz, polub siebie, nie porównuj się do innych i nie zmieniaj się dla nikogo. Nawet nie zauważysz, kiedy staniesz się szczęśliwszy, a świat zacznie się kręcić wokół ciebie, a nie będziesz się miotał przypadkowo wokół świata i cudzych pomysłów na twoje życie.
Postanowienia noworoczne powinny być po to, byśmy potrafili czerpać z życia więcej. A tymczasem my głównie realizujemy czyjeś oczekiwania i zachcianki, a potem pod koniec roku mamy powtórkę z rozrywki – czyli płacz i lament. Bo przecież tyle zrobiliśmy, tyle poprawiliśmy – a w dalszym ciągu nie czujemy się szczęśliwsi. A inni znów zaczynają ci życzyć. Tym razem utraty brzuszka i awansu w nowej pracy…
Dodaj komentarz