Jestem z generacji, która urodziła się w ostatnim oddechu PRL-u. Ogromne przemiany polityczne i gospodarcze naszego kraju, niewiele mnie wtedy obchodziły, ale z dużą wdzięcznością patrzyłem na następstwa, które ze sobą niosły. Fascynowały mnie nowe zabawki i sprzęt, który wypełniał puste wcześniej półki. Nigdy nie miałem problemu z wyjechaniem za granicę i nie dotyczyły mnie problemy pt. „w sklepie był tylko spirytus”.
Doskonale pamiętam, kiedy otworzono pierwszy supermarket w Warszawie – Billę na ulicy Ostrobramskiej. Nasz rodzinny rytuał zmienił się wtedy nie do poznania – w każdy weekend obowiązkowo witaliśmy w ów sklepie. To właśnie tam moi rodzice zakupili pierwszego grilla, a klocki Lego i cała masa innych produktów, stała się dostępna na wyciągnięcie ręki.
Dziś wydaje mi się zabawne, cieszenie się każdą nową częścią do komputera „do nauki”.
Pamiętam, jak mój brat oszczędzał przez pół roku kieszonkowe, na twardy dysk o pojemności 20 MB:
– Marcin! A co to jest ten twardy dysk? – spytałem przejęty.
– A widzisz… Jak będziemy go mieli, to rozwiążemy problem uruchamiania gier z dyskietek!
To było niesamowite! Totalnie abstrakcyjne.
Zaraz potem, w domu pojawił się pager, a także pierwszy telefon komórkowy. Był to jakiś ogromny i ciężki Alcatel, który musiał być podłączony do samochodowej zapalniczki. Aby móc z niego skorzystać, trzeba było go wystawić przez okno – zasięg praktycznie nie istniał. Ale mimo to pozwalał na wykręcenie rodzinie numeru:
– Cześć Ewa. Nudzi nam się… możemy wpaść? – spytał mój ojciec.
– Jasne! O której będziecie?
– Za 2 minuty. Stoimy pod bramą.
Nikt w tamtych czasach nie przypuszczał, że telefon komórkowy stanie się tak powszechnym narzędziem. Wtedy wydawał się zwyczajnie zbędny, drogi i niewygodny.
Takich rzeczy było znacznie, znacznie więcej! Ja z racji zamiłowania do elektroniki – zapamiętałem „tamten świat” głównie przez pryzmat komputerów. A te gnały wtedy jak szalone. Megaherce w procesorach rosły, dyski twarde też. W kioskach było ze 30 różnych czasopism, a giełda komputerowa i stadion Dziesięciolecia stały się miejscami spotkań.
To jak bardzo zmienia się świat, widać choćby po prezentach, jakie sobie dajemy. „Za moich czasów” szczytem marzenia był rower „Góral” oraz walkman. Teraz na porządku dziennym są: tablety, komórki, aparaty czy telewizory.
Mam wrażenie, że moja córka urodziła się w bardzo… nudnym okresie.
Moje pokolenie przeżyło przynajmniej kilka znaczących wydarzeń: pełne zaćmienie słońca, przelot komety Halleya, przełom stulecia i tysiąclecia, wejście do NATO oraz Unii Europejskiej, a także dziesiątki innych wydarzeń, których nie sposób tu wymienić.
Lilka tego wszystkiego mieć nie będzie – nie ma zmiany z ery analogowej na cyfrową. Mamy kolejną gonitwę za: ekranami, mobilnością, eko-żarciem czy innymi syfami, ale patrząc na parę lat wprzód – nie widać nadchodzących większych przemian.
Dlatego umieram z ciekawości, czekając – aż moja córka podrośnie i zda mi relację z tego, co zapamiętała i jak ona to widziała. Moje wspomnienia wypełnione są dziecięcymi fascynacjami, „ochami” i zachwytami.
A czemu się starzeję? Bo wiem, że Lilka wspomni dokładnie to, czego się w tej chwili najmniej spodziewam i kompletnie nie dostrzegam. Na dodatek nowe pokolenie obsługuje nowinki technologiczne czysto intuicyjnie. Ja z kolei coraz częściej sięgam do instrukcji. A to oznacza tylko jedno – powoli wypadam z trybów bycia na czasie.
Życie…
Mam podobne wspomnienia i w sumie zbliżone wrażenie – że młodzież teraz już lepiej będzie nadążąła za światem, niż my. Może nie ma teraz gwałtownych przełomów, ale przemiany -kulturalne, technologiczne- zachodzą małymi kroczkami i myślę, że za 10-20 lat wszystko znów będzie wyglądać zupełnie inaczej, i wtedy to dopiero będziemy mogli powiedzieć „za moich czasów to było lepiej” i „ta dzisiejsza młodzież” 🙂 I „co ty masz na sobie??” też 🙂