Jest takie doskonałe powiedzenie jak: złośliwość rzeczy martwych. O jego prawdziwości przekonałem się jako świeżo upieczony ojciec. W pokoju córki w krótkim czasie pojawiła się góra zabawek, niesiona przez znajomych i rodzinę. Zabawki jeździły, grały, wydawały niepokojące dźwięki o losowej porze (najfajniej jest, jak swoje ukryte funkcje uaktywniają w środku nocy).
I niby nic, ale gdy narzekasz na to, że bateria w padzie wytrzymuje „ledwie wieczór grania”, tak baterie w takich dziecięcych zabawkach – pobierają chyba energię z kosmosu. Dość powiedzieć, że gitara-zabawka, którą dostała moja córka, gdy miała rok (a teraz ma lat osiem) – gra doskonale do dziś. Na tych samych bateriach!
Tymczasem w świecie dorosłych akumulator to koszmar
Wraz z wiekiem człowieka – jakby zmniejsza się ilość energii. Z jednej strony tej potrzebnej – życiowej, bo czas nagle się niebezpiecznie kurczy, a obowiązków przybywa. Z drugiej strony znajduje się ta równie potrzebna – energia elektryczna. Odpinam rano telefon od ładowarki, jem śniadanie, wychodzę do auta – i pyk! 20% baterii już nie ma.
Po dojechaniu do biura nie pozostaje mi więc nic innego, jak podpięcie telefonu z powrotem pod zasilacz, bo przecież zaraz telefon padnie i zostanę odcięty od świata. Jak na urządzenie, które ma mi towarzyszyć cały dzień – jest w ostatnich latach w elektronice naprawdę słabo. Czasem wystarczy zwykła podróż autobusem do pracy, gdzie „przejrzysz Internet”, by podróż się nie dłużyła. Możesz ratować się powerbankiem, ale jeśli planujesz np. długą podróż z dzieckiem i nie masz ochoty ciągle słuchać: daleko jeszcze, to często nawet dwa takie powerbanki nie pomogą.
Strasznie denerwuję się, gdy na (podstawowe przecież) moje narzędzie pracy nie mogę liczyć albo ogarnia mnie stres związany z jego wytrzymałością. Dłuższa podróż autem z włączoną nawigacją? Musi być kabel i gniazdko w samochodowej zapalniczce. Spacer cudownym szlakiem leśnym lub górskim? Obowiązkowo powerbank. Współczesne telefony oferują niesamowite ekrany, jeszcze wspanialsze aparaty i są przebajerzone funkcjami, ale producenci jakby zapomnieli, że ważne jest też zasilenie tego wszystkiego.
realme z modelem 7i idzie pod prąd
Ostatnie dwa tygodnie spędziłem czas z telefonem 7i od marki realme. To nie jest telefon ze wszech miar „naj”. To prosty wyświetlacz HD+; procesor zapewniający komfort pracy, ale nie będący demonem wydajności, czy obudowę wykonaną z plastiku zamiast ze szkła (co akurat jest bardzo praktyczne). Słowem – bardzo fajny, ekonomiczny telefon za niewielkie pieniądze (kosztuje jakieś 700 zł). Ma jednak olbrzymią, kosmiczną baterię 6000 mAh.
Niby nic, a zmienia tak wiele. Wtedy zorientowałem się, jakie tiki i nawyki wyrobiły we mnie te wszystkie flagowce za grube tysiące złotych. Przez pierwsze kilka dni ukradkowo zaglądałem, ile jeszcze baterii mi zostało. A tu wskaźnik prawie ani drgnął. Czemu? Bo jedno ładowanie wystarczało mi na co najmniej dwa dni komfortowej pracy! A przecież jestem osobą, która namiętnie korzysta z komunikatorów, aplikacji do sieci społecznościowych, czy masy innych aplikacji towarzyszących. Jeśli więc dać telefon dziecku albo seniorowi – ten rezultat z pewnością byłby znacznie, znacznie lepszy.
To otwiera nowe możliwości
Przede wszystkim – to doskonały kompan w podróży. Tak, wiem. Jadąc w góry, nad morze czy na weekend nad jeziorem – lepiej mieć telefon z bajeranckim aparatem, który uwieczni te wszystkie miłe chwile. Jednak jeśli dużo podróżujesz służbowo i potrzebujesz świetnej nawigacji – to realme jest pod tym względem świetnym wyborem.
Dla kogo nada się jeszcze bardziej? Szczególnie polecam go dzieciom i jako telefon dla seniorów. Te grupy nie potrzebują słuchawki-torpedy, a praktycznego urządzenia, które nie będzie w nich wywoływać frustracji z powodu wydajności pracy (np. zacinających się aplikacji), a nie mają nawyku pilnowania stanu baterii. To doskonały telefon dla ludzi konsumujących treści, a nie je tworzących – poprzez wykonywanie setek fotografii, czy nagrywanie filmów. Będą nim zachwycone osoby, które chcą oglądać filmy, przeglądać internet, czy sieci społecznościowe albo oczekują od telefonu po prostu gotowości do pracy, gdy akurat muszą zadzwonić.
Dla mnie realme 7i to idealny sprzęt dla dziecka jako pierwsze takie urządzenie w życiu. Dziecko nim go rozładuje – prędzej samo padnie z wyczerpania. Zresztą, widzę to po swojej córce, która nałogowo korzysta z WhatsApp, by być w kontakcie ze swoimi najbliższymi przyjaciółkami. Trajkotałaby z nimi cały dzień, ale żeby pamiętać o naładowaniu telefonu? Zapomnij! Za to zgadnij, w którym momencie to akurat JA muszę do niej zadzwonić. No właśnie!
Oczywiście, cały czas mówię tutaj o ekonomicznej słuchawce. Ekran jest przyzwoity i ładnie oddaje barwy, ale warto mieć na uwadze, że będzie słabszy niż ekrany z dziesięciokrotnie droższych telefonów. Podobnie z aparatem – za dnia, w dobrym świetle – zdjęcie zrobisz. Gdy jednak zacznie się ściemniać, wykonanie ładnego zdjęcia będzie już problemem.
Komfort za ułamek kwoty
Za nowy telefon, bez umowy u operatora – 700 zł to relatywnie niewiele, szczególnie teraz gdy topowe urządzenia potrafią kosztować… dziesięciokrotnie więcej. Tutaj otrzymujemy naprawdę fajny, praktyczny telefon, którego nie strach upuścić (bo plastikowa obudowa nie pęka tak chętnie, jak szklana); z baterią, która naprawdę dużo zmienia. Nie ma NFC (a więc i płatności zbliżeniowych), bezprzewodowego ładowania, czy miliona innych funkcji. Za to wyróżnia się epicką baterią, która dla wielu i w wielu przypadkach jest ważniejsza niż bajery, z których nie korzystają na co dzień. To komfort i wygoda za niewielkie pieniądze.
Wpis powstał we współpracy z marką realme.
Dodaj komentarz