Okres kwarantanny to dobry moment na to, by napisać, czemu nie każde z odwiedzonych przez nas miejsc trafia na tę stronę. Sporo już zwiedziliśmy. Dobrze opisanych mamy już trzy województwa, a i sporo kolejnych już całkiem porządnie „nadgryźliśmy”. Polska jest pełna fantastycznych miejsc, którymi jesteśmy wprost zachwyceni. Przy niektórych atrakcjach – dosłownie sława wyprzedza nasze tempo zwiedzania.
Każde z miejsc jednak odwiedzamy osobiście, nie opisujemy miejsc na podstawie doniesień prasowych! Nie mamy kłopotu, by zapłacić za bilet i wejść do środka, by obejrzeć wystawę. Nasze hobby poniekąd zamieniło się w misję – misję sprawdzenia, czy miejsce do którego chcemy cię skierować – faktycznie zasługuje na twoją uwagę, czas i pieniądze.
Nie każde spełnia te kryteria
Przyczyny bywają najróżniejsze. Część z nich to powtarzająca się tematyka, która może być atrakcyjna dla lokalnych mieszkańców, ale zupełnie nie uzasadnia podróży w dalekie miejsce z dużego miasta. Zwyczajnie to samo masz znacznie bliżej i taniej. Czasem jednak obiekty mają naprawdę duży potencjał, który jest zupełnie marnowany poprzez zaniechania bądź niedopatrzenia ludzi, którzy nim zarządzają.
Na bazie moich doświadczeń, mogę wymienić kilka najbardziej powszechnych błędów, z jakimi się spotykamy. Jeśli akurat prowadzisz biznes związany z turystyką lub planujesz taki otworzyć, to masz kilka darmowych ode mnie rad.
Grzechy polskich atrakcji turystycznych
Brak komunikacji lub nieprawidłowe dane
Muzea, parki rozrywki, lokalne obiekty rozrywkowe – prawie każde z nich posiada jakieś medium społecznościowe. Jeszcze dziesięć lat temu nie wyobrażaliśmy sobie firmy bez strony www albo przynajmniej internetowej wizytówki. Dziś nie wyobrażamy sobie obiektu bez Facebooka. Te jednak często z braku środków, pomysłu, albo najczęściej – zaniedbania – są bardzo rzadko aktualizowane.
Taki nieprowadzony fanpage jest odpowiednikiem Linkedin’a u pracownika. Jeżeli jest zdezaktualizowany lub źle prowadzony, to lepiej, by nie było go wcale. Dlaczego? Bo jakie wrażenie budujemy u osoby, która zagląda na taki profil? U nas najczęściej wzbudza uzasadnione wątpliwości czy miejsce w ogóle istnieje i jest otwarte. Gdy po kolejnej weryfikacji okazuje się, że cały czas jest czynne – to automatycznie tracimy zaufanie. Jedno wynika z drugiego – skoro wizytówka źle wygląda, miejsce potencjalnie może być równie złe.
Podobnie w kwestii komunikacji. Jeżeli zarządca restauracji, pubu, muzeum, parku czy czegokolwiek daje możliwość kontaktu – poprzez adres e-mail bądź messengera, to zawsze spodziewam się odpowiedzi. Tutaj najczęściej jednak podpadają właśnie obiekty gastronomiczne. Odczytują wiadomość, ale nie odpisują. O co pytam? O dostępność stolika, o menu czy o moją fakturę za opłacony posiłek, na którą czekam od blisko tygodnia.
Jeszcze gorzej wygląda niechlujstwo w przypadku danych kontaktowych lub godzin otwarcia. Uwierz mi, nie jestem w stanie zliczyć, jak często te dane się różnią względem FB, Google Maps i oficjalną stroną. I wbrew pozorom – ta ostatnia najczęściej jest przestarzała. Jak więc mam zaplanować wizytę i podróż? Jak mogę cieszyć się na myśl, że zwiedzę fajne miejsce, skoro czuje się zdezorientowany i sfrustrowany jeszcze przed wyjazdem?
To nie wymaga wiele wysiłku, nawet dla osób prowadzących niewielki biznes. Narzędzia, jakie dostarczają nam producenci platform informacyjnych jak Facebook, Google Maps, czy całej masy innych systemów są proste w obsłudze. Wystarczy poświęcić godzinę, najwyżej dwie – by raz na pół roku zweryfikować poprawność i spójność zawartych tam danych.
Brak spójności graficznej
Nie od dziś wiadomo, że co ładne i przystępne jest fajniejsze i bardziej zachęcające. Dlatego naprawdę doceniamy to, jak właściciele stają na głowie, by przyciągnąć nowych klientów. Tych pozyskują w różny sposób. Często również poprzez graficzną komunikację.
Dla mnie sztandarowym przykładem są tutaj Magiczne Ogrody czy seria atrakcji w Zakopanem pod wspólnym szyldem Zakoatrakcje. Logo, ulotki, tabliczki z opisem atrakcji, ciekawostki – wszystko spójne graficznie wykorzystujące tę samą czcionkę, tło, motyw. Do tego ta sama historia w tle. Fantastyczna robota! Mniejsze miejsca stosują te same sztuczki – ot choćby muzea.
I tak zechcieliśmy raz zwiedzić jedno z nich. Przy kasie zdecydować się trzeba na jedną z trzech ścieżek spacerowych. W zależności od tego, którą chcemy pójść – powinniśmy trzymać się danego koloru. Skojarzenia z oznaczeniem leśnych szlaków jak najbardziej na miejscu! Pomysł zacny – na bilecie są wydrukowane kolory i na tabliczkach, które mijamy – są te same kolory. Gdzie więc problem? Otóż na bilecie kolory są przyporządkowane innym trasom!
Aby to zobrazować i wyjaśnić, wyobraź sobie, że wchodząc do lasu – kupujesz bilet na czerwony szlak. Na miejscu okazuje się, że szlak na który masz iść – wcale nie jest czerwony, tylko zielony. Drobnostka? W momencie, gdzie co 30 minut wchodzi 50-100 osób do tego obiektu, generuje się w pierwszej chwili ogromny chaos i dezorientacja. Człowiek bądź co bądź jest istotą wzrokową i w pierwszej chwili spogląda się na barwę – dopiero potem na tekst. Jaki jest sens wprowadzania łatwego do zapamiętania, kolorystycznego oznaczenia, skoro brakuje potem konsekwencji w jego realizacji?
Jeszcze inny problem to ogólny brak spójności. I tak opisy gablotki, wystawki są np. na zwykłej kartce A4, logo inną czcionką, bilet jeszcze w innej formie graficznej. Totalny miszmasz. Spójność sprawia, że obiekt, atrakcja, usługa wydaje się bardziej profesjonalna. Widać, że ktoś wkłada w to serce, by dopracować to wszystko w jak najmniejszych detalach. To problem grubszego kalibru i tak naprawdę właściciel bądź zarządca danego miejsca powinien zastanowić się nad tym na długo, przed otwarciem atrakcji. Wymaga to zmian systemowych, na całej płaszczyźnie i nie jest to problem do rozwiązania jednego dnia, ale mający niebagatelny wpływ na odbiór atrakcji.
Przypadki skrajne, ale nie rzadkie
Co może spotkać najgorszego jakiekolwiek miejsce? Brak prądu. Tak, tak. Podczas naszych wojaży trafiliśmy do muzeum, które dobre pół roku funkcjonowało całkowicie bez prądu, a zatem było za darmo. Bo nie było do czego podłączyć kasy fiskalnej. Dopiero po naszym artykule prąd ponownie podłączono i jest tam szczęśliwie do dziś (nie, nie powiem ci, co to za miejsce – artykuł został zaktualizowany).
Na drugiej osi leży ponownie zaniedbanie strony internetowej. Najczęstszy przypadek? Nieprzedłużenie domeny internetowej! Dla twojego ułatwienia, na końcu każdego wpisu dajemy link do strony internetowej, byś w razie potrzeby mógł zajrzeć i doczytać to, czego potrzebujesz. Bardzo dużo atrakcji niestety, ale nie dba o swoje adresy, przez co… przepadają. I tak, gdy sprawdzamy aktualność naszych artykułów okazuje się, że część z nich jest wystawiona na aukcję, część przekierowuje na zupełnie inne, niezwiązane z poprzednim biznesem miejsca. A teraz wyobraź sobie, że ktoś przejmuje taką domenę i kieruje ją na stronę porno?
Zaniedbanie domeny, szczególnie dla jeszcze istniejącego punktu to zszarganie reputacji. A dla tych, co je przejmują to potencjalnie niezłe źródło dochodów, bowiem dobrze wypozycjonowaną domenę, można nieźle sprzedać albo wykorzystać do wyłudzania danych osobowych.
Grupy! Tylko grupy proszę!
Zdarzyło wam się jechać przez całkiem spory kawał drogi, by na końcu dowiedzieć się, że i tak nie można wejść? Pal licho, jeśli taka informacja widnieje na oficjalnej stronie albo mediach społecznościowych. Zawsze możesz wtedy zadzwonić, dopytać się i może ewentualnie doprosić się o dopisanie do jakiejś grupy.
Zwykle jednak taka podstawowa informacja jest gdzieś mocno ukryta lub nie ma jej wcale. Wówczas złość połączona z frustracją zaczyna górować. Bowiem będąc na miejscu, niewiele można zdziałać – ot, na wejście karzą ci czekać „aż zwolni się miejsce”, a więc nie wiadomo ile (o ile w ogóle) albo oznajmiają, że nie dołączą cię do nikogo, bo grupy sobie nie życzą.
Nie dotykaj, nie patrz, nie oddychaj, nie przychodź
Lista cudownych miejsc, które odwiedziliśmy – w zasadzie nie ma końca. Potrafią zachwycić wyglądem, przestrzenią, pomysłem lub gościnnością. Po drugiej stronie osi znajdują się zaś obiekty, które nie tylko niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale w dodatku… zniechęcają do jakiegokolwiek odwiedzenia. Gdzie nie spojrzysz – znajduje się lista zakazów. Nie dotykaj, nie zbaczaj ze ścieżki, nie fotografuj, nie rozmawiaj, nie rób miliona innych rzeczy.
Żeby nie było nieporozumień – ja to wszystko doskonale rozumiem, bo przecież taka jest natura obiektów muzealnych lub stricte nastawionych wyłącznie na zwiedzanie. Uważam jednak, że trzeba traktować się po partnersku i z rozsądkiem. Najważniejsze informacje i obostrzenia wystarczą przy kasie, a z pewnością każdy się do nich dostosuje. Wielkie tablice z krzyżykami przed każdą figurką czy eksponatem sprawiają, że czuje się nieproszonym gościem. Niczym intruz!
Oczywiste oczywistości, które nie okazują się oczywiste
Nikt nie lubi bałaganu. Śmieci, uszkodzone przyrządy, czy brak ławek albo koszy na śmieci oraz niesprawne toalety – budują zły obraz takiej placówki i co za tym idzie – brak promocji „szeptanej” lub nawet antypromocję. Wbrew pozorom często dostajemy „cynk”, by gdzieś nie jechać „bo tam śmierdzi i brudno. Do tego obsługa niemiła”. Wiemy po sobie, że tylko 1 na 100 osób zostawi pozytywny komentarz, ale jeśli chodzi o krytykę – o tę zawsze łatwiej. Ryzyko zatem trzeba minimalizować – dbaj o zadowolenie swoich klientów i turystów. Może nie polecą twojego miejsca, może go nie zareklamują, trudno. Zapewniam cię jednak, że jeżeli gość wyjdzie niezadowolony, bo twoja restauracja, hotel, park rozrywki czy muzeum jest brudne i śmierdzące – skutecznie zniechęci setki innych. Niestety, w takich czasach żyjemy.
To wszystko niby proste
Czasem śmiejemy się, że Kuchenne Rewolucje też lecą w telewizji już chyba kilkanaście lat. I dziwi nas, że przez tyle lat – cały czas istnieją knajpy, które nie posprzątają tej kuchni, zanim Magda wejdzie. Tak samo jest w branży turystycznej – obiekty pojawiają się i znikają, ale problemy są ciągle te same. Dlatego mam nadzieję, że po przeczytaniu tego tekstu, chociaż w jednym lokalu coś się zmieni. Wtedy każdy będzie zadowolony – klient, ja i na końcu usługodawca.
Dodaj komentarz