Głośniki bluetooth przeżywają prawdziwy renesans. Produkuje je każdy, sprzedaje je każdy i… no w zasadzie każdy je ma lub chciałby je mieć. Przypomina to trochę okres, gdy wszyscy sprzedawali selfie sticki i były one w koszach nawet w sklepach spożywczych lub dodawane jako gratis do niecodziennych produktów (raz widziałem go jako gratis dołączony do… wódki). To oczywiście ma też swoje wady – różnorodność, przez co trudno połapać się w ofercie.
Wszystko zaczęło się od Lilki
Nasza córka wchodzi w taki wiek, że zaczyna słuchać własnej muzyki. Raz nawet pisaliśmy na fanpage, jak katuje nas codziennie puszczanym utworem z Jak wytresować smoka. Cóż – pamiętam, jak sam byłem w jej wieku i dostałem swój pierwszy magnetofon (na kasety!) i moi rodzice z pewnością przeżywali dokładnie to samo. Teraz – jak to powiadają – karma wraca i muszę z pokorą przeczekać ten okres. Niemniej, bezprzewodowy głośnik sprawuje się u niej rewelacyjnie. Dość powiedzieć, że kasety i płyty widziała tylko u swojego wujka, który ma ich pokaźną kolekcję, a gdyby przyszło do ich użycia – pewnie nawet nie wiedziałaby jak z tego korzystać.
Dziś każdy z nas zabiera swoje ulubione playlisty ze sobą. Mamy Spotify, Tidal, Deezer, czyli usługi streamingowe, w których są setki milionow utworów. A jeśli nie – to wgrywa się na kartę pamięci popularne niegdys empetrójki, czy – jak Lilka – słucha się muzyki bezpośrednio z YouTube.
Głośnik mojej córki gra fantastycznie, ale ma jedną zasadniczą wadę – jest sporych gabarytów i dosyć ciężki, aby zabierać go ze sobą w trasę. Szybko zapragnąłem czegoś własnego, co miałbym zawsze pod ręką i – na dobrą sprawę, nie musiałbym się o niego bać. Tak w moje ręce wpadł Ultimate Ears Boom 2 i pozostał w moim użyciu do dziś.
Gumowa puszka od piwa
Ultimate Ears to stosunkowo nieznana w Polsce marka pomimo faktu, iż spokojnie można ją zestawić z takimi gigantami sprzedażowymi jak JBL. Tym bardziej że Ultimate Ears ma równie duże doświadczenie w produkcji głośników, jak konkurencja. Model Boom 2 jest dość charakterystyczny, bo przypomina wałek. Albo w zasadzie ciut wyższą puszkę od piwa, bo ma nawet taki sam kształt, a od puszki różni go tylko to, że na szczycie ma zawleczkę na karabińczyk.
Na dnie z kolei – pod grubą warstwą gumy ma ukryte porty do ładowania. Cechą charakterystyczną są dwa ogromne przyciski pogłaśniania i ściszania, znajdujące się na boku urządzenia, które na pierwszy rzut oka przypominają, ekhm, krzyż. Na szczęście tylko na pierwszy! Tyle z wyglądu. Mój egzemplarz jest cały czarny, ale w sklepach znajdziesz je dosłownie w każdym kolorze – od czarnych, przez zielone na różowych kończąc. Jeżeli więc stawiasz na indywidualizm – z pewnością dobierzesz coś dla siebie.
Wałek idealny do kuchni, łazienki i podróży
Boom 2 towarzyszy mi wszędzie. Jest niewielki, gra czysto i wspaniale, a do tego ma jedną cechę, bez której sobie nie wyobrażam teraz takich sprzętów – jest wodoodporny. Najczęściej stoi w kuchni na blacie lub w łazience podczas długich kąpieli (wówczas muzyka skutecznie zagłusza moje śpiewy) i nie martwię się, że chlapiąc na niego – zepsuję swoją zabawkę. Ba! Nawet jak wpadnie do wanny, to może sobie na jej dnie leżeć dobre pół godziny, zanim wysiądzie. W tym czasie z pewnością każdy zdążyłby go znaleźć, nawet jeśli wanna wypełniona jest pianą. 😉
Z drugiej strony, wystarczy karabińczykiem przypiąć go do plecaka i spokojnie ruszyć w trasę nad rzekę lub jezioro. Dzięki szczelnej obudowie piasek mu nie straszny, woda również. Możesz go więc rzucić bez większej ostrożności na ziemię i cieszyć się ulubioną muzyką.
Zaraz, zaraz. Napisałem – rzucić? Tak, nie musisz o niego specjalnie dbać. Jest pokryty tak grubą gumą, że niewielkie upadki nie są mu straszne podobnie jak przypadkowe nadepnięcie. To gdybyś podczas gry w piłkę plażową zapomniał, że gdzieś w okolicy leży twój głośnik.
Mały diabełek, z którego jestem bardzo zadowolony
To jeden z tych produktów, których nie boję się polecić. Odkąd go mam, praktycznie nie słucham muzyki na niczym innym, a często zapominam go ładować, bo na jednym ładowaniu wytrzymuje aż 15 godzin grania. To po prostu praktyczny gadżet, który spełnia swoją funkcję, a jest przy tym na tyle dobrze wykonany, że nie muszę o niego dbać. Jeśli więc szukasz czegoś dla dziecka albo dla siebie i wiesz, że elektronika w waszych rękach musi wiele znieść – to produkt, który idealnie wpasuje się w twoje oczekiwania. Mój w te wakacje trochę już przeszedł, więc polecam go z czystym sumieniem.
Dodaj komentarz