Na moim talerzu dominowało pieczywo, miód i pomidor, ale to masło ewidentnie od paru dłuższych chwil interesowało pszczołę, która towarzyszyła mi w tym posiłku. W końcu zdecydowała się i usiadła na małym, hotelowym opakowaniu masła 82%. Nie wiem, dlaczego wybrała akurat je na swój cel, ale za chwilę miałem się przekonać, że to była bardzo zła decyzja.
Pszczoła po konsumpcji chciała odlecieć, ale nie mogła, bo jej skrzydła skąpane były w tłuszczu. Co prawda jako człowiek nie mogłem tego dostrzec bez mikroskopu, ale domyśliłem się, kiedy zaczęła machać skrzydłami — raz, drugi, dziesiąty — bez żadnego spektakularnego efektu. Męczyła się tak biedna, a ja nie wiedziałem jak jej pomóc. Przeniosłem ją delikatnie łyżeczką do herbaty na stół i jedząc swoje śniadanie, patrzyłem na te jej wysiłki, zastanawiając się, co mogę zrobić. Zaimponowała mi swoją walką, a przecież nie wsadzę jej pod kran, bo się utopi. Nie wyczyszczę jej też, bo prędzej ją zgniotę.
W końcu — przełożyłem ją na trawę w pobliżu mnie i pomyślałem, że nawet gdybym chciał, to już jej bardziej nie pomogę. Zresztą sorry — no mam swoje życie, a to w końcu owad. Ponieważ siedziałem niedaleko — patrzyłem, co robi. Przestała machać skrzydłami, myła się intensywnie. Dawno w nią zwątpiłem — stwierdziłem, że pewnie i tak stanie się częścią łańcucha pokarmowego, ale ona wciąż o siebie walczyła. W końcu poderwała się — najpierw nisko, po chwili nieco wyżej, aż w końcu odleciała zupełnie. Patrzyłem na to z podziwem i pomyślałem, że żaden coach nie dał mi takiej dawki motywacji jak ten mały owad. Nikt nam nie pomoże w takim stopniu jak my sami. I nawet jak jest wyjątkowo do dupy, to warto walczyć o swoje.
Dodaj komentarz