Deklaracja publikacji premierowych gier wydawnictwa Microsoft w usłudze Game Pass to zdecydowanie największy news stycznia. Wizja ogromnego katalogu już dziś mającego ponad 100 tytułów za niecałe 29 zł miesięcznie już teraz była kusząca. A jeśli dodać do tego jeszcze gry premierowe pokroju Gears of War, Forza czy Halo?
Plotki, plotki, plotki.
W ostatnich tygodniach nie milkną plotki o tym, jakoby gigant z Redmond oferował walizki pieniędzy studiom i developerom. Ich desperacja ma sięgać do tego stopnia, że są rzekomo skłonni wykupić EA, Valve czy PUBG Corp.
O ile wykupienie powyższych studiów trzeba traktować wyłącznie w kategorii zabawnej plotki, tak odczytywanie ruchu związanego z usługą abonamentową jako panicznego, jest już znaczącym nadużyciem. Wyjaśniam dlaczego.
Wróżbita Filip
Z każdym tak wielkim newsem jestem pod wrażeniem komentarzy użytkowników, którzy takie zapowiedzi traktują jako nagłe. Zastanawiam się, skąd takie przeświadczenie? Każdy, kto kiedykolwiek pracował w większej korporacji – zdaje sobie sprawę, ile czasu trwa jakikolwiek proces decyzyjny. To nie małe startupy, gdzie decyzję można zmienić w ciągu parunastu minut. Wielkie molochy pokroju Apple, Google czy właśnie gigant z Redmond planują swoje ruchy ze znaczącym wyprzedzeniem.
Microsoft, mimo iż ma wiele porażek na różnych liniach (chociażby cały sektor mobilny) nie pozostaje głuchy na trendy panujące na rynku. Szczególnie na trendy, w których są pieniądze. Ogromne pieniądze. Zastanówcie się przez moment. Co wspólnego ma ze sobą Spotify, Netflix, Amazon Prime czy Office 365? Wszystkie te usługi okazały się hitami i wszystkie są na abonament.
Tendencja na rynku jest jasna. Ludzie nie oczekują drobnych prezentów za wykupienie usługi, jaką jest np. Xbox Live Gold. Cztery gry co miesiąc stanowi pewną wartość dodaną, ale dam sobie rękę uciąć, że dla nas, graczy zwiększenie tej liczby do 6 pozycji nie zrobi żadnego wrażenia.
Użytkownicy nie chcą wybiórczego katalogu. Chcą mieć dostęp do pełnego katalogu od razu.
Netflix i Spotify przetarli szlak. Microsoft nim podąża.
Obie usługi są multiplatformowe i zrzeszają ogromne liczby użytkowników. Microsot wrzucając swoje premierowe gry do GamePass – robi to samo, co Netflix z serialami. Powstanie coś na kształt „Game Originals” plus cała reszta katalogu. Sea of Thieves, Crackdown 3, State of Decay 2 czy przyszłe Gears of War albo Forza mają być takim odpowiednikiem House Of Cards, Orange is the new Black czy Black Mirror. I to się opłaca wszystkim. Kupując abonament na GamePass, nie zagrasz w każdą grę tak, jak nie obejrzysz każdego filmu w Netflixie.
Dla samego giganta z Redmond to także pozbycie się masy problemów. Nie bez powodu gry w Game Pass będą dostępne również na komputerach z Windows 10. To przecież nic innego jak przyciągnięcie kolejnych, płacących użytkowników do platformy. Nie muszą nawet posiadać konsoli. Tu ponownie kopiowanie doskonale znanego nam schematu z wypożyczalni wideo i streamingu muzycznego.
Niebezpieczeństwa
Oczywiście. W beczce miodu jest też i łyżka dziegciu. Wizja wielkiego katalogu gier, dostępnego za przyzwoite pieniądze, wraz z grami dostępnymi w dniu premiery brzmi ekstra. Przyznaje, że nawet mi ona się spodobała. Ale jakie są wady tego rozwiązania?
Przede wszystkim, co oczywiste – nie otrzymujesz gier na własność. Oznacza to, że operator (w tym wypadku Microsoft) może z dnia na dzień wycofać tytuł z bazy, nie podając ku temu żadnych powodów, a my nic nie możemy z tym fantem zrobić. Drugim, ważniejszym punktem jest to, o czym się dziś nie mówi. Tak naprawdę przedstawiciele marki Xbox nie ustosunkowali się do jednej z kluczowych kwestii. Czy DLC wydane do ich gier również będą w GamePass?
Sam postanowiłem o to zapytać polskiego przedstawiciela marki. W odpowiedzi usłyszałem, że to zależy od konkretnego tytułu i tak np. Halo Wars 2 jest w usłudze ze wszystkimi DLC. Słowo klucz: zależy od konkretnego tytułu. Microsoft ma zatem coś, czego nie mają Netflix i Spotify. Przecież te dwie usługi nie wytną z serialu poszczególnych scen, a Spotify nie opublikuje tylko połowy piosenki. Phil Spencer na taki ruch może już sobie pozwolić.
Nie będę zaskoczony, jeżeli się okaże, że termin Game as a Service będzie potraktowany bardzo serio. Forza, Gears of War czy inne gry wydawnictwa zostaną ociosane do minimum tak, by znaleźć się w usłudze Game Pass, a potem będą do nich wydawane setki dodatków, które będą już jak najbardziej płatne. A to może się udać, bo już dziś mimo wszechobecnej niechęci, gracze chętnie kupują zarówno DLC, jak i korzystają z mikrotransakcji w grze.
Przyszłość jest jedna. To abonament
Microsoft doskonale wyczuł moment, w którym można zmienić środek ciężkości w dystrybucji gier. Owszem, do przejścia w 100% na abonamentowy tryb miną zapewne jeszcze ze dwie generacje sprzętu. Jednak trend jest nieodwracalny.
Wcześniej na celowniku było wyeliminowanie fizycznych wersji gier a dziś ich dystrybucja w postaci usługi. Użytkownikom usługi przedpłacone zwyczajnie się spodobały. Nie chcemy telewizji linearnej. Chcemy VOD z pełnym katalogiem filmów na start, gdzie sami decydujemy co oglądać. Nie chcemy radia. Chcemy streamingu z setką milionów utworów, by samemu decydować, czego słuchać. Chcemy kart Unlimited do kin. Chcemy abonamentów na komunikację miejską, a ostatnio nawet BMW kombinuje nad abonamentem na swoje pojazdy.
Czemu zatem gry nie mają podążać za trendami? Microsoft to wie i już teraz robi wszystko, by nas do tego zachęcić. To perspektywicznie i ekonomicznie doskonały ruch i pozostaje nam się tylko zastanawiać, kiedy konkurencja na niego odpowie. A daje garść dolarów przeciwko orzechom, że Nintendo i Sony już teraz kombinują, jak na to odpowiedzieć.
Dodaj komentarz