Drukarki 3D, chociaż z każdym rokiem stają się coraz tańsze, to jednak pozostają poza zasięgiem typowego, szarego użytkownika. Jednak jestem zdania, że w przeciągu 5-10 lat przynajmniej część z nas będzie miała na wyposażeniu takie urządzenie. Co więcej, spodziewam się, że w przewidywalnej przyszłości dokonamy ogromnego kroku w rozwoju, przechodząc z rynku konsumpcyjnego na subskrypcyjny. Już teraz zaczyna się to dziać. W tym modelu słuchamy muzyki (Spotify), oglądamy telewizję (Netflix), czytamy książki (Legimi), a nawet gramy w gry (Games with Gold). Taki model będzie wchodził coraz głębiej w nasze życie i wcale się nie zdziwię jak za jakiś czas, zamiast zwyczajnie kupić jakiś produkt – będziemy kupowali tylko plik, a resztę będziemy drukować w domu.
Dla mnie taką trochę namiastką tego miał być długopis 3D. Nie spodziewałem się cudów, ale przynajmniej takiej protezy funkcjonalności właściwej drukarki. Jednak po okresie testowania tego sprzętu doszedłem do wniosku, że jeżeli tak ma wyglądać przyszłość – to jest ona smutna i ponura.
ART Wooler 3D ma kilka poważnych problemów i jeden dyskwalifikujący.
Nie znam nikogo, kto posądzałby mnie o jakiekolwiek umiejętności plastyczne. Proszę mi wierzyć – nawet piszę jak kura pazurem i jak mam gdzieś złożyć podpis, to zwyczajnie skręca mnie, że nie mogę użyć klawiatury. W związku z tym pierwsze testy długopisu przekazałem znacznie lepszym od siebie – czyli Klaudynie oraz Lilce.
Wystarczyła w zasadzie chwila, by dorwały się do pudełka, w którym prócz pióra drukującego był jeszcze zasilacz, minimalna instrukcja oraz 3 szpulki kolorowego filamentu.
Ku mojemu zaskoczeniu – dziewczyny nie wybuchnęły entuzjazmem.
Pierwsze użycie jakiegokolwiek sprzętu jest trudne, a trójwymiarowy długopis wcale niczego nie ułatwia. Operowanie urządzeniem wydającym głośne dźwięki podobne do wiertła dentystycznego sprawiło, że na moich plecach pojawił się nieprzyjemny dreszcz a przed oczami moje traumatyczne przeżycia z gabinetów lekarskich. Po chwili z zamyślenia wyrwała mnie córka, krzycząc:
– Tato, a kiedy ja?
Mimo moich sprzeciwów – nie chciała się słuchać. Miałem ku temu spore obawy, bo Wooler 3D nagrzewa się do 210 stopni, by rozgrzać filament, który bardzo szybko… zaczyna śmierdzieć. I tutaj dochodzimy do sedna całego problemu. Zapach rozgrzanego filamentu przypomina topioną butelkę albo inne plastiki typu PET. W instrukcji producent wspomina, że trzeba długopis wyłączyć co 30 minut w celu jego schłodzenia. Myślę, że to nie o temperaturę chodzi, a raczej o ilość wdychanych oparów. Po 30 minut pracy, rysującego naprawdę może zemdlić.
To wszystko są kwestie techniczne. Można narzekać na zapachy, można narzekać na błyskawicznie zużywający się filament, by móc cokolwiek sensownego narysować. Można narzekać nawet na te dźwięki, ale największy i dyskwalifikujący problem to zwykła radość z jego korzystania.
Manewrowanie elastycznym, przypominającym gumkę recepturkę materiałem jest cholernie trudne. Jest na tyle ciężkie, że stworzenie trójwymiarowych struktur choćby przypominających tych z pudełka okazało się dla nas zadaniem niewykonalnym. A to powodowało tylko kolejne frustracje.
Kiedy w końcu po kolejnych próbach się poddaliśmy – bez większego żalu spakowałem całość do pudełka i odesłałem producentowi.
Obecnie długopis kosztuje 299 zł, ale do sensownej zabawy trzeba doliczyć jeszcze koszty eksploatacyjne, które zaczynają się od 20 zł do… w zasadzie nie ma ograniczenia. To strasznie drogo jak na zabawkę, która lada moment wyląduje w szufladzie. Co więcej – obawiam się, że może przynieść tylko wizerunkowe straty całej idei druku przestrzennego.
Mnie ten produkt nie przekonuje i szczerze mówiąc, wam też go odradzam. Chyba że wydatek 300 zł dla 15 minut zabawy nie stanowi dla was większej przeszkody. W każdym innym wypadku – lepiej iść do „punktów druku” (takie nowoczesne xero) i tam na żywo zobaczyć drukarkę 3D. Wyjdzie taniej i będzie bardziej satysfakcjonujące.
Wszystko zależy od tego jakiego rodzaju plastiku używałes(zapach, wytrzymałość)
Owszem 🙂 Używałem jednak tego dołączanego od producenta.