I tak i nie. Wszystko zaczęło się już po zakupie biletów, kiedy okazało się, że wersja bez dubbingu jest tylko w opcji 3D. Co jak co, ale jak 3D to tylko w Imaxie, a my poszliśmy do „zwykłego” kina. Ponieważ większość fabuły dzieje się w mroku, zostaliśmy obdarzeni dźwiękiem godnym Oscara i „pirackim” obrazem. Po 30 minutach wytrzeszczania oczu miałam serdecznie dość. Serio, nie rozumiem, co złego jest w 2D?
Z drugiej strony – na rozmytym obrazie była Angelina. Aktorka śliczna, zdolna, która na dodatek bardzo dobrze gra. Zahipnotyzowała nas już na wstępie, czarowała głosem, gestykulacją i wyglądem – trzymając w napięciu do końca filmu. I te magnetyczne kości policzkowe! Wow, po prostu wow! Dla mnie postać Diaboliny jest na miarę Oscara – ratowała wszelkie niedociągnięcia i braki w filmie…
…a braków niestety trochę było.
Wybraliśmy się na historię złej wiedźmy – bajki dla dorosłych. Zamiast tego dostaliśmy opowieść o niespełnionej miłości, z disnejowskim zakończeniem. Właściwie bez fusów i większego problemu, można było przewidzieć kolejne sceny.
Fanom animowanej wersji z 1959 roku, może spodobać się fakt, iż na ekranie zobaczą praktycznie „kopiuj-wklej” – kadry z kreskówki przeniesione do filmu. Mamy więc rogi, smoka, zielone „czary-mary” i postacie do złudzenia przypominające animowany oryginał. Jest to bardzo dobry zabieg, który nadaje odcienie szarości i wrażenia cenzury wersji z ’59 i przy tym dopełnia historię.
Pani na zdjęciu powyżej to szesnastoletnia Aurora. Trzy niezbyt rozgarnięte wróżki miały przekazać jej urodę. Jeszcze pal licho, że zabieg się nie udał – ale dlaczego tak po macoszemu potraktowano tę postać? Elle Fanning zagrała po prostu pustą, słodką idiotkę bez charakteru. Twórcy doskonale dopasowali jej księcia – równie bystrego, jak ona – Phillipa. Nie powiem, że sceny z ich udziałem nie bawiły – ale to był poziom „Legalnej Blondynki”, a nie baśni dla dorosłych.
Generalnie film jest dobry, ale z masą niedociągnięć fabularnych, które mnie osobiście trochę raziły.
Na przykład wróżki, które w pierwowzorze grały niezdarne, ale jednocześnie życzliwe i kochające ciotki. Tutaj po prostu traktowały Aurorę jak zgniłe jajo. W sumie to nawet nie wiadomo po co się nią zajmowały i przyleciały dać prezent. Przecież w filmie jest powiedziane, że królestwo ludzi i istot się nienawidzi! To po cholerę lecą do miejsca, w którym jest facio chcący zniszczyć ich krainę? Beznadzieja.
„Czarownicę” mimo wszystko polecam, w skali od jednego do pięciu dałabym jej słabe cztery, bo mimo wszystko dobrze się bawiłam i nie ziewałam na seansie. No dobra, po prostu uwielbiam Angelinę.
Zgadzam się w 100%. Po pierwsze po co 3D? Strasznie mnie wkurza, że wersje 2D coraz częściej są tylko z dubbingiem. Angelina – świetna, cała reszta – średnia, motyw ciotek-wróżek – irytujący. Całość całkiem ok, ale zabrakło mi w trakcie, tak charakterystycznego dla Śpiącej Królewny, motywu muzycznego, który pojawił się dopiero przy napisach końcowych.
Gdyby Angelinę zastąpiła podrzędna aktorka, myślę że film nie byłby tak wysoko oceniany. Trzeba będzie obejrzeć na dvd, bez 3D. 😉