Od jakiegoś czasu, moja żona zmagała się z wirusem. Na kompie, rzecz jasna. Zamiast Googla, otwierała Gogolle, co chwilę oglądała (niby przypadkiem) różne filmy XXX i komunikaty, że była pierwsza i wygrała mnóstwo kasy. Męczyła się z tydzień z zamulającą maszyną, ale w końcu: od czego ma mnie?
– Żono, służę uprzejmie! – poproszony o pomoc, wziąłem blaszak w obroty i zacząłem szukać skutecznego oprogramowania, które zwalczyłoby robaka. Lustrowałem internet długo i namiętnie, im dłużej tym z mniejszą nadzieją pokonania syfka. W końcu musiałem to wyznać:
– Porażka! W sieci nie ma antidotum, potrzebna jest reinstalacja!
Zgodziła się niechętnie. Wyobrażasz sobie, że wolała walczyć z tą durną maszyną niż zainstalować wszystko od nowa? Bo hasła, bo zdjęcia, bo montuje filmik, bo tamto i siamto i ach i och. Udało się w końcu, obiecałem, że straty nie odczuje, różnicy nie zauważy.
– Wszystko przygotuję! – rzekłem i komputer naprawiłem.
Zadowolona była bardzo. Buziaka dostałem, komplementów się wysłuchałem – bohater w swoim domu, nie ma co! Siadło me dziewczę obejrzeć wszystko i notkę pisać skończyło. A jak notka, to zdjęcia. I wtedy właśnie usłyszałem to, czego słyszeć nie miałem:
– Kotku, a gdzie są nasze fotki?
– No, jak gdzie? – głupio spytałem, zapomniała czy jak? – Na drugim dysku, tam, gdzie były przez ostatnie cztery lata! Są?
Nie ma.
Straciliśmy wszystko. Wszystko, czyli to, czego nie udało się wywołać – jakieś 5 lat naszego super życia. Nie zostało dosłownie nic – w miejscu, gdzie powinny znajdować się ważne pliki (pierwsze dni Lili, ślub, wycieczki, najlepsze chwile i momenty) – były przykładowe zdjęcia i tapety Windows. Stałem i wgapiałem się w ekran. Cała nasza cyfrowa historia poszła w kosmos.
Co ja przeżyłem, to wiem tylko ja i trudno to opisać. Byłem przekonany, że problem utraty danych mnie nie dotyczy – w końcu regularnie przenosiłem je na drugi dysk.
Co się teraz stało? Nie wiem.
Klaudyna nadąsała się na mnie okrutnie, mi też się przykro zrobiło. W końcu stanęło na tym, że mam odzyskać pliki w 100%. Nie ważne jak, byleby w całości i szybko.
Jak odzyskać pliki?
Pierwsza opcją, o jakiej pomyślałem, była firma Ontrack. Specjalizuje się w odzyskiwaniu danych z nośników, nie biorąc pod uwagę, co z nimi zrobiłeś – skasowałeś, zalałeś, zgniotłeś, czy potraktowałeś wiertarką. Mistrzowie w swoim fachu, ot co.
Mistrzowie się cenią, więc ceny mają zaporowe – od 300 zł (odzysk danych w dogodnym dla firmy czasie), do kilku tysięcy (w zależności co zrobiłeś ze sprzętem i jak bardzo jest uszkodzony). To rozwiązanie nie wchodziło w rachubę, ze względu na koszty i czas.
Szperałem i szperałem, aż wynalazłem narzędzie EaseUS Data Recovery Wizard 7.5. Ok, przyznaję – brzmi to, jak nowy wirus, ale co najważniejsze – DZIAŁA!
Wymieniony przeze mnie program ma 2 wersje: FREE – odzyskująca maksymalnie 4.5 GB danych (nieważne czy z pendrive, dysku czy co tam masz) i wersja płatna (bez ograniczeń, jeśli chodzi o ilość danych). Niezależnie od użytej wersji – potwierdzam ci jej skuteczność. Odzyskało mi wszystkie zdjęcia, filmy i uratowało skórę.
Po głębokim oddechu pełnym ulgi stwierdziłem, że pora podejść do ochrony danych na poważnie. A jak ochrona, to kopia zapasowa.
Czym jest kopia zapasowa?
Kopia zapasowa (inaczej Backup) ma miejsce wtedy, gdy identyczne dane znajdują się w co najmniej dwóch niezależnych od siebie miejscach. Czyli np. na pulpicie i na pendrive. Dane tylko na pendrive, kopią zapasową nie są.
W jaki sposób zrobić Backup?
Są 3 opcje. Każda ma swoje zalety i wady, więc wybór pozostawiam tobie.
Ręczne kopiowanie danych
Najmniej przyjazna opcja, ale za to ceny od około 140 zł. Aby wykonać Backup, musisz zakupić twardy dysk na kabelek USB. Kłopot polega na tym, że od tej chwili należy pamiętać o tym, by ręcznie przenosić każdy plik i najlepiej układać go w identycznym jak na komputerze porządku. W innym wypadku, szybko pogubisz się, co jest już skopiowane, a co jeszcze nie.
Próbowaliśmy, ale na dłuższą metę jest to szalenie niewygodne. Pliki lądowały wszędzie, byle nie tam. Nie polecam.
Trzymanie danych w chmurze
Chmura to specjalna przestrzeń dyskowa, która znajduje się na serwerach firm zewnętrznych. Jest tego całe mnóstwo i znalezienie odpowiedniej, idealnie skrojonej pod ciebie – nie powinno zająć dłużej niż minutę. No, może pięć. My korzystaliśmy ze Skydrive (ze stajni Microsoft).
Ma kilka niezaprzeczalnych zalet:
- Darmowe 7GB miejsca. Co istotne – korporacja przy różnych okazjach, powiększa tę przestrzeń. Obecnie mam 127GB, chociaż nie wydałem nawet złotówki!
- Do dysku można podłączyć wiele urządzeń – w zasadzie wszystko, co masz w domu – konsolę Xbox, telefony komórkowe (i tu nie ma znaczenia system – Android, Windows Phone czy iOS).
- Dostęp do danych z każdego miejsca na świecie przez przeglądarkę internetową.
- Pełna, automatyczna synchronizacja plików – nie musisz o niczym pamiętać!
- Możliwość udostępnienia poszczególnych katalogów gościom.
Oczywiście takie rozwiązania generują wady…
- Wszystko powyżej 7GB kosztuje – niby niewiele, ale jeśli nie trafisz na candy, to musisz o tym pamiętać.
- Jeśli korzystasz z internetu od dostawcy i masz ograniczony transfer – zapomnij. Baaardzo obciąża łącze i może je nieźle zamulić.
- Twoje dane są trzymane u firmy zewnętrznej – niby zapewniają, że nie czytają twoich plików, ale…
…może by tak własna chmura?
Własne rozwiązania chmurowe
To ostatnie rozwiązanie, z którego obecnie korzystamy. Zakupiony dysk sieciowy podłącza się do routera w domu, my testowaliśmy WD MyCloud. Dyski te o różnej pojemności, znajdziecie w każdym sklepie komputerowym. Ich pojemność waha się od 1000 GB do 4000 GB.
Jakie zalety?
- Wszystko synchronizuje się po sieci domowej, nie mając dostępu do internetu – tym samym nie obciążając łącza i nie zjadając transferu.
- Automatycznie tworzy kopię zapasową.
- Nie udostępnia nikomu twoich danych.
- Można tworzyć wiele kont (mąż, żona, dziecko – każdy zadowolony).
- Aplikacje do obsługi dysku dostępne są na prawie każdą platformę.
- Atrakcyjny design.
Oczywiście – są też wady:
- Kłopoty z konfiguracją – część oprogramowania po angielsku, część po polsku, a w pudełku lakoniczna instrukcja. Producent chyba wyszedł z założenia, że to musi być proste. Należy oddać sprawiedliwość – istnieje możliwość ściągnięcia polskiego manuala z internetu.
- Dysk nie jest bezprzewodowy – musi być podłączonym kablem USB lub LAN do routera, co oznacza, że musisz obok niego zrobić troszkę miejsca.
- Kiedy skończy Ci się miejsce na dysku, rozbudowa jest możliwa poprzez dokupienie kolejnego nośnika i podłączenie go do portu USB.
Jak widzicie, rozwiązań jest wiele, można uwzględnić w nich swoją wygodę i przyzwyczajenia. Ważne jest, by zacząć korzystać z agregatora do przechowywania wspomnień i nie narażać się na przykre sytuacje, takich jak moja. Start kosztuje trochę pieniędzy i czasu, ale w razie „wypadku” nie będziecie sobie pluli w brodę. Ja już doceniłem wartość sentymentalną dla każdego odzyskanego zdjęcia i nie chciałbym ryzykować utraty danych po raz drugi.
Prawa do zdjęcia należą do – Martinak15.
Dodaj komentarz